poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział siedemdziesiąty trzeci

Niebo na ziemi

Coś łaskotało ją w policzek. Kichnęła, podrywając się gwałtownie. Obudziła się, niezdarnie drapiąc się po policzku. Może to nie zabrzmi dziwnie, ale miała okropny sen. Był tak realistyczny, że czuła ból w wnętrznościach. Umarła, zresztą nie tylko ona. Jej rodzice… serce szybciej, boleśniej Hermionie zabiło. Ale wzięła głęboki oddech i ból zniknął. Spojrzała na ławkę, na której zasnęła. To jej łabędzie pióro ją łaskotało, pokręciła głową i schowała wszystkie swoje rzeczy do torby. Obejrzała się po bibliotece, ale świeciła pustkami; za oknem było już ciemno, możliwe, że zbliżała się godzina zamknięcia. Związała swoje kasztanowe loki, aby jej nie przeszkadzały i odłożyła wszystkie pożyczone książki na miejsce, nie zwracając uwagi, że układ książek poprzedniego dnia był zupełnie inny. Jej esej z eliksirów był już prawie skończony. Pamiętała, jak wchodziła do biblioteki, jak szukała odpowiedniej pozycji, jak pisze… aż zasnęła, a film się urwał. Parsknęła cicho pod nosem z własnego roztargnienia. Była zmęczona ciągłym staniem przed kociołkiem i innymi obowiązkami, które musiała odrabiać po nocach.
— Panno Granger — głos bibliotekarki ją przestraszył. Drgnęła zaskoczona i obróciła się szybko do pani Pince. Szukała w jej oczach reprymendy. Kobieta miała skupioną twarz, siwiejące włosy zebrane w koka i zmarszczone ze zdziwienia brwi. — Co pani tu robi?
— Przepraszam, musiałam zasnąć i…
— Zasnąć? — szepnęła bibliotekarka, spuszczając wzrok na podłogę i głęboko analizując jej słowa. Mina kobiety wyrażała jeszcze większy szok, pokręciła głową i przeszła szybko do swojego biurka, gdzie zazwyczaj siedziała i pilnowała ciszy, zawsze szukając swoim sokolim wzrokiem chaosu. Hermiona czekała na kazanie, ale nic takiego nie miało miejsca, więc wzięła swoją torbę i skierowała się do wyjścia.
— Ee… ja już pójdę. Dobrej nocy. — Widziała, jak pani Pince otwiera usta, więc szarpnęła za klamkę, aby wyjść. Ale drzwi były zamknięte, a bibliotekarka nabrała głośniej powietrze, dziwiąc się jeszcze bardziej. — Mogłaby pani otworzyć drzwi?
— Och, wy młodzi — powiedziała ze złością, ale zaraz posmutniała. Hermiona nigdy pani Pince nie widziała smutnej. — A formalności, panno Granger? Jestem z tego wszystkiego rozliczana, nie możecie tak tego lekceważyć.
— Ale ja niczego nie wypożyczałam. — Odparła grzecznie.
— To nie pora na żarty! — zdenerwowała się. Kasztanowłosa zasępiła się, próbując sobie przypomnieć ostatni tom, jaki wypożyczała i który mógł się jej zapodziać. Ale nic podobnego nie miało miejsca, pamiętałaby. Pani Pince zakryła sobie usta dłonią, ale i tak w jej oczach pojawiły się łzy, a twarz skrzywiła się w bólu… dziwnym, współczującym bólu.
— Ja nie pamiętam, ale na pewno oddam, proszę się tak nie przejmować — powiedziała Hermiona na jednym wydechu, podchodząc do biurka z poczuciem winy. — Przepraszam — wyszeptała jeszcze.
— Dziecko, nic nie rozumiesz? — z oczu pani Pince uleciała jeszcze jedna łza, ale szybko ją starła i wyjęła jedną chusteczkę z paczuszki, która leżała na biurku. To była ostatnia chusteczka, na biurku leżało dwadzieścia pustych, plastikowych opakowań. Hermiona zmarszczyła brwi. To była mulgoska firma higieniczna, bardzo znana zresztą. — Podejdź tam — pani Pince wskazała swoim długim, krzywym palcem na pierwszy regał przy oknie. Hermiona przeszukała po kieszeniach różdżki, aby oświetlić sobie drogę, ale zdała sobie sprawę, że nigdzie jej nie ma.
— Mogłaby pani… — zanim ją poprosiła o wyczarowanie kuli światła, ona pojawiła się przed nią. Hermiona nawet nie zauważyła, kiedy bibliotekarka wyciągnęła różdżkę, ale nie zamierzała pytać. Była zaciekawiona obecnym stanem rzeczy i podeszła szybko do wysokiego regału. Rzuciła torbę na bok, aby mieć więcej swobody i obrzuciła wzrokiem kilka tytułów.
Syriusz Black
To było nazwisko, które znalazła pod literką ,,B”. Obejrzała się przez ramię na panią Pince, ale ona tylko wbiła wzrok w ziemię, czekała na coś. Może na nią, więc Hermiona próbowała poszukać czegoś jeszcze, co powinno od razu jej się rzucić w oczy. Sam fakt, że było tu nazwisko zmarłego ojca chrzestnego Harry’ego wydawało jej się podejrzane, ale dalej wytłumaczalne. Może prowadzone było archiwum ofiar poległych na wojnie? Jeśli tak, to czemu pod literką ,,G” widniało jej nazwisko.
Sięgnęła po ciężką książkę, która była obita w czerwoną skórkę. Na okładce była mała, złota wstawka przypominająca ogień. Hermiona spojrzała z niezrozumieniem na bibliotekarkę, ale ta zapłakała jeszcze mocniej, więc zwróciła wzrok na książkę. Była zamknięta zaklęciem, czuła magię, która płynęła pod jej opuszkami palców. Z czystej ciekawości dotknęła złotej wstawki, a książka kliknęła smętnie, otwierając się na samym końcu.

Hermiona Granger umarła podczas ataku urzędnika z Ministerstwa Magii, dokładniej z Departamentu Tajemnic, gdzie była śledzona od początku wojny, a zamiary morderstwa planowane były przez lata (patrz strona 78). Dziewiętnastolatka umarła śmiercią męczeńską, w imię przyjaźni z Draconem Malfoyem, jej siedmioletnim, byłym wrogiem. Góra przyznaje jej wybór.

— J-ja nie rozumiem… co… — wystękała Hermiona w stronę pani Pince, która już nie płakała. Podeszła do Hermiony i wyjęła jej delikatnie książkę z ręki, przewracając książkę na początek. Na Spis treści. Bibliotekarka podała jej księgę i wróciła na miejsce, które było przy jej biurko. Dopiero teraz Granger zauważyła złotą plakietkę.
(Pani Pince – pośrednik).
Spojrzała na spis rozdziałów, począwszy od rozdziału pierwszego, który nosił tytuł banalny, bo ,,narodziny’’. Rozdziałów było dziewiętnaście, ale to jeden rozdział, przedostatni, przykuł jej największą uwagę. Siódmy rok nauki (i Severus Snape). To nie była jak nagła zmiana temperatury w jej ciele, nie czuła, że się nagle pali, tylko ochładza. Tonie w lodowatej wodzie mętnych już uczuciach, które powinny zostać w świecie śmiertelników. Skrzywiła się, aby nie dać się pokonać pięciokilogramowemu ciężarkowi, który nagle zawiesił się w jej klatce piersiowej. Wbiła paznokcie w oprawę książki, ale ta była jak ze stali. Przerzuciła kartki i wybrała stronę setną, gdzie rozpoczynał się przedostatni rozdział jej życia.
Rozdział dzielił się na kilka punktów, jak np. Ślizgoni, Cassie, projekt, Severus… nie to jednak ją najbardziej zainteresowało. Zagłębiła się w lekturze przegryzając wargę do samej krwi, choć nie uroniła się ani kropla. Książka też nagle tężała i robiła się coraz cięższa.

Sen na jawie

(…)

Kiedy tylko jej skóra dotknęła nieba, coś wciągnęło ją do głębi. Latała w czarnym niebie! Widziała swoje ciało, ale wokół niej było czarno, jakby ktoś zasłonił całą panoramę. Gdy stanęła o własnych siłach, przysięgłaby, że wcześniej nie było tu czarnej podłogi… ani w ogóle podłogi. Nie ma podłóg w jeziorach, nawet w tych magicznych. Czasami słyszało się o mugolskich kurortach na dnie oceanów dla bogatych fetyszystów, którym od nadmiaru bogactwa brakuje rozrywek, ale skoro to było antymugolskie jezioro, raczej nie brała takiej opcji pod uwagę.
Wielki balon pękł, a ona mogła oddychać. Zaczęła panikować, jeśli dalej jest w jeziorze, może umrzeć, bo choć nie czuje wody w ustach, to może to być tylko iluzja… Skoro jednak Snape jej nie wyłowił, była bezpieczna; postanowiła ostatkiem sił mu zaufać. Jemu, nie sobie, dalej miała przyspieszony oddech i klaustrofobiczny strach.
— Hermiona Granger — odezwał się tubalny głos, odwróciła się, ale dalej była sama. Głos był wszędzie, rozciągając się echem w jej głowie. — Najlepsza uczennica, przykładna przyjaciółka, niewinna dziewczyna… chociaż skalana złem, za którym tęsknie wspomina, choć nie może posiąść nic. Jej pragnienia to zadośćuczynienie win, czyny dobra, znalezienie akceptacji i… mężczyzna, który czeka na powierzchni.
— Czym ty jesteś? — szepnęła rozpaczliwie, rozglądając się wokół własnej osi, ale niczego nie widziała poza czernią, która nie była tak obezwładniająca nawet w najmroczniejszą noc. — Gdzie jesteś? — czy ludzka rozpacz zawsze skłania do szeptu lub niemowy?; gdy przeżyje (a raczej, jeśli przeżyje), musi się nad tym zastanowić.
— Och, jestem wszędzie i nigdzie. Jestem wszystkim i niczym — rzucił lekceważąco. Nie była w stanie określić, czy to bardziej męski, czy może kobiecy głos. — Wracając do ciebie…
— Jesteś tylko iluzją… — warknęła i zacisnęła oczy, ale kiedy znowu je otworzyła była na tym samym miejscu. Dziwny głos zachichotał, powodując u niej wstydliwe rumieńce.
— Jasne, iluzja, trochę głupiutka jesteś, chociaż wiedzę masz ogromną — zauważył, oceniając, każdy jej ruch.
— Odwal się, ja przynajmniej nie boję się ujawnić — i kto był teraz górą?; wypięła się dumnie; jeden:jeden, niewidzialna pokrako.
— Ujawnić? Ty jesteś Gryfonką, nie ja. Nie zmusisz mnie, żebym pokazał ci swoją postać, bo to ja jestem tą czernią… nie wiem, co za burak uznał, że czarny nie zalicza się do kolorów… — skarżył się, jak pięciolatek. Tak, to był mężczyzna.
Uniosła brwi w drwiącym geście.
— Czego ode mnie chcesz? Nie mam czasu na pogaduszki. Tak się składa, że jestem pod wodą i mam ograniczony czas…
Głos prychnął, Hermiona chyba go uraziła.
— Ty nie masz czasu? Jakby mnie to obchodziło! Mogę cię zabić wcześniej, jeśli chcesz, ale jestem trochę samotny i chętnie bym jeszcze z tobą pogawędził, Hermiono Granger — powiedział obojętnie.
— Dlaczego chcesz mnie zabić? — zapytała. Zgłupiała, ale zaraz odzyskując rezon; to musiało być to niebezpieczeństwo, o którym wspominał Severus. Chociaż nic nie powiedział, że to coś jest takie irytujące.
— Och, nie zrozum mnie źle, moja droga, fajnie się gada, ale takie jest moje zadanie w tym głupim jeziorze, w którym mnie uwięził Cyriak, straszny z niego sztywniak…
— Cyriak? — zdziwiła się. — Ten Cyriak? — dodała dobitniej.
— Tylko on ma tak beznadziejne imię, jego matka uważała, że będzie go chronić na wojnie, czy coś takiego. Wojnie! Dobre sobie… umiał tylko te eliksirki sobie mieszać, wymachując różdżką na lewo i prawo i wiążąc mnie z tym miejscem. Zabawny człowiek. Mam nadzieję, że utopił się we własnym kiblu, kociołku, czy gdziekolwiek. Uwięzić mnie, bo żonę mu uwiodłem, jasne… — prychnął szyderczo — pochlebia sobie ten facet, jakbym zabrał mu grecką boginię… a przecież była tylko muzą, do diaska!
— Ty dalej mówisz o Mistrzu Eliksirów, twórcy Alchemii? — czuła się, jak w tanim kabarecie.
— Taki z niego twórca, jak ze mnie syrena. A zważ na to, że jestem tylko czarnym kolorem, może i czarny do wszystkiego pasuje, ale do ogona już średnio.
— Jak ci na imię?
— Nikt mnie o to nie pytał — widocznie się zdziwił — Filip.
Zakrztusiła się własną śliną, spodziewała się raczej Archelausa, dziwnego imienia jak Cyriak, czy może Hipolita.
— Więc, Filipie, na pewno jest sposób, abyśmy oboje byli zadowoleni. Ja będę zadowolona, kiedy przeżyję, a ty…?
— Kiedy mnie ktoś uwolni, ale tego nikt nie może dokonać — burknął ponuro, jak chłopiec, któremu odebrano ulubioną miotełkę. — Raczej nie masz wyboru i musisz umrzeć…
— Przecież już przepuściłeś kogoś wolnego, ŻYWEGO — zirytowała się, a Filip ponownie zachichotał.
— Pewnie, że przepuszczałem, ale zazwyczaj byli to mężczyźni…
— No i co… Och! — zarumieniła się.
Ponowny chichot, który coraz bardziej przypominał jej szyderczy śmiech. Nie miała czasu na stworzenie Eliksiru Wielosokowego i przemienić się w mężczyznę; równie głupie pomysły przychodziły jej do głowy. Chciała przeżyć zwłaszcza, że Snape… nie, przecież to takie oczywiste! Słowa Severusa, powiedział, co ma robić… tylko co on tam gadał? Dobrze, że miała nienaganną pamięć.
— Daj mi rośliny, a sobie pójdę, Filipie — warknęła groźnie, poczuła na sobie jego kpiący wzrok i już wyobrażała sobie, jak ściąga wrednie brwi. Filip zaczął jej przypominać swoim zachowaniem Snape'a, tylko w jej umyśle wyglądał, jak przystojny blondyn. Czyli banalne piękno, które można przechytrzyć.
— Kpisz sobie?
— Nie — odpowiedziała, skubiąc paznokcie, udawała znudzenie.
— Nie ma nic za darmo, Granger — drgnęła, kiedy usłyszała głos Severusa Snape’a, rozejrzała się rozpaczliwie dookoła, ale dalej panowała ciemność, a raczej czerń. Był tu, gdzieś tu był, krzyknęła — Severusie!
— Severusie! — przedrzeźnił ją Filip, piskliwym głosikiem, którego na pewno nie miała. Na pewno. — Taka inteligentna, a naiwna i przewidywalna. Swoją drogą… dobry wybór, Snape ma niezłe ciało — dodał lubieżnie, wprawiając ją w dziwne uczucie.
— To przyjaciel — burknęła, a tubalny głos zaśmiał się tak głośno, że musiała zasłonić sobie uszy. Kiedy po minucie śmiech umilkł i tak dzwoniło jej w uszach. — Skończyłeś?
— Przyjaciel, powiadasz? Może i masz rację, ale mój ojciec zawsze musiał swatać tych, którzy tak mówili; zachłanna robota. Ludzie to tępaki — dodał szyderczo.
— Jesteś synem Erosa? — niedowierzała.
— Tak, niestety. Nie był z niego dobry ojciec, porzucił mnie, zresztą prawie jak każde swoje dziecko… oddał się namiętnej służbie — zakpił, ale w jego głosie panowała gorycz.
— Wiem, o czym mówisz — skłamała gładko, a on zamilkł, najwyraźniej się jej przysłuchując – Severus… woli swój mrok niż mnie.
Jeśli przeżyje nauczy się należycie kłamać.
— Próbujesz mnie okłamać, Hermiono Granger – jego głos był śmiertelnie poważny, ale też o wiele cichszy i monumentalny — ale z twoich ust wychodzi prawda.
Jedna, ale jakże znacząca łza rozpoczęła swoją wędrówkę, nieśmiało sunąc na policzek, brodę, a gdzieś na samym końcu w czarną podłogę, która wsiąknęła łzę, jak gąbka. Hermiona i Filip przypatrywali się jej do samego końca.
— Wypuść mnie — jej głos był stanowczy.
— Dałaś mi to, po co przyszedłem, możesz iść — powiedział i mogła przysiąc, że słyszy w jego głosie rozbawienie. — Pozdrów Seva. (…)


Sumienie


Nie było sensu na siłę zamykać oczu; widok był cały czas taki sam. Gdy otworzyła lub zamknęła oczy, panorama była przerażająca. Widziała wszystkich martwych, każdą osobę, na której jej minimalnie zależało. Nie było w tej stercie Snape’a.
On zmaterializował się obok niej.
— Granger, uspokój się... — jego głos był opanowany i delikatny jak jedwab. Tylko raz mówił do niej w ten sposób, po raz kolejny, kiedy była w kompletnej rozsypce. Chciała więcej. Mogła częściej być w takim stanie, jeśli on zwykłby tak do niej mówić. Potrzebowała tych słów — a przynajmniej tak sobie mówiła. Potrzebowała jego obecności. Był jak przyjaciel, był jak opiekun i strażnik. On po prostu zdawał się być, kiedy powinien. Jakby już dawno zdecydował się ją chronić. Chciała go — nie odpychała, a on też tego nie robił; przecież wiedział, że to mogłoby wszystko zniszczyć. Nie zdawała sobie sprawy, czy on naprawdę wie, czy to tylko jej wyobraźnia podsuwa jej szczegóły wspomnień, które nie są wspomnieniami, a jej zwyczajnymi potrzebami. Był powietrzem; jej nauczyciel, starszy o dwadzieścia lat. Nie był przystojny, ale przecież do przyjaźni nie potrzebowała jego urody. Jednak rolą starszego brata, czy ojca by tego nie nazwała, to było coś większego, już prędzej mogłaby go okrzyknąć kandydatem na męża niż swoim ojcem. Przecież to jasne; w czarodziejskim świecie różnica dwudziestu lat, to w mugolskim świecie różnica pięciu — to jest nic – ale nie wiedziała, czemu zaczęła myśleć nagle o Snapie w tych kategoriach. Wyobraźnia robiła sobie z niej żarty. Snape jest przyjacielem — te słowa musiała doprowadzić do swojej podświadomości, a nie je uparcie odpychać, przecież to całkiem naturalne, że Severus jest kimś dla niej ważnym. Może to dziwne, ale przyjaźń z Draco jest taka sama, po prostu dziwna. Nie mogła tego zmienić, ani tego zatrzymać. Musiała się z tym pogodzić; zwłaszcza, że było wiele chwil, których nie żałowała. Było wiele momentów, w których tylko w towarzystwie Snape’a mogła poczuć się bezpieczna. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodziła ta cała szopka z atakami i innymi powojennymi okropnościami.
— Nie mogę — odszepnęła, wpatrując się w stertę trupów. W tle przeistoczył się Hogwart, który stał w płomieniach. Jej różdżka dalej rzucała zaklęcia, ale czy to znaczy, że ona ich nie rzucała? Czy znowu próbowała sobie wmówić, że jest niewinna?
— Jesteś niewinna, Granger — powiedział stanowczo Snape. Jego oczy… czarne, przeszywające na wskroś oczy, które zwykły w jej koszmarach jako ostatnie tracić ostatni blask życia.
— Czy to się dzieje naprawdę? Czy ja to naprawdę robię? Czy to wszystko sen? — płakała coraz mocniej, ale jakiś ostatnim cudem trzymała się na nogach. Sterta trupów powiększała się coraz bardziej, kiedy łzy nie nadążały spływać po policzkach. Zobaczyła w niej Harry'ego, Rona, Panią Weasley, McGonnagall, Blaise'a... jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy ujrzała tam zastygłą twarz matki, martwą i bladą.
— To od ciebie zależy.
— Czy jestem mordercą? — zapytała, tym razem spoglądając prosto na niego. Opierał się nonszalancko o bramę wejściową do Hogwartu, ubrany tak, jak lubiła; w czarne spodnie i białą koszulę, patrzył prosto na nią, w jej oczy, ale nawet nie mogła dostrzec, jakie uczucia nim targają. Nie widziała przez łzy tych drobnych gestów, w których prawdziwego siebie.
— Żaden morderca nie ma takich obaw jak ty.
— Czyli to są moje obawy? Dalej jestem pod wpływem oparów Eliskiru Rozpaczy… w takim razie, co pan tu robi?
— Nie powinnaś się mnie o to pytać, jak już sama zauważyłaś, jesteśmy w twojej wyobraźni. Może wzięłaś sobie za punkt honoru, abym zawsze ci ratował tyłek, robiąc za twoje osobiste sumienie? Wnioskuję to po twoich wcześniejszych rozmyślaniach… — przewrócił oczami, widząc jej przerażoną minę — twoje myśli były głośne, nie patrz tak na mnie, Granger.
Pokiwała głową, uśmiechając się blado. Widok spod jej zapuchniętych oczu zaczął się uspokajać. Płomienie zaczęły spokojniej pożerać zamek; najwyraźniej, gdy ona się uspokajała, jej obawy także.
— Skoro to moja wyobraźnia, będę do pana mówić po imieniu. Severusie — powiedziała, a on zrobił bliżej nieokreślony grymas, jak prawdziwy Snape. Jednak nie skomentował tego żadną kąśliwą uwagą. Prawie.
— Coraz częściej masz ochotę mówić do mnie po imieniu — zauważył z typowym dla siebie wrednym uśmiechem, zbyt sugestywnym i niestosownym w relacji nauczyciel — uczennica.
— Bo coraz bardziej cię lubię, nie jesteś taki, jak wszyscy. Lubię nowości. Monotonia jest irytująca. A ty, Severusie… nie ukrywajmy. Czasami zachowujesz się jak obłąkany.
— Oczywiście, nie jestem idiotą, jak cała reszta świata — zakpił, rzucając jej wyzywający uśmiech, który znała na pamięć, ale przywykła do niego, aż w końcu zaczęła za nim szaleć. Jego krzywe grymasy, aby każdego odstraszyć, z czasem zaczęły ją przyciągać. Może była po prostu masochistą, a może czuła dreszcz adrenaliny przed nieznanym. Bo Snape był niebezpieczny.
— Jasne, że jestem niebezpieczny — parsknął Snape. — Zabiłem więcej ludzi, niż ty pewnie widziałaś na oczy, Granger. Torturowałem…
— Niech pan przestanie tak mówić — pisnęła, widząc, że trupów zaczęło ponownie przybywać. Znowu się bała, ale tym razem nie o siebie. — Nie jesteś mordercą, jesteś bohaterem…
— A w tej bajce były smoki? — drwił.
— Nawet tu jesteś nieznośny! — burknęła ponuro. — Przecież wiesz, że mam rację. – Syknęła, dodając dobitnie — nie jesteś mordercą — w jej głosie pojawiła się stalowa nuta, która przekonała mężczyznę, że nie warto z nią teraz o tym rozmawiać. Snape przyjrzał się jej dłuższą chwilę. Nie mogła nic z jego ruchów wyczytać. Nawet zmaterializowany przez jej wyobraźnię Severus wywoływał w niej dziwne uczucia, czuła się niekomfortowo, bo cały czas znał jej myśl. To było frustrujące.
— Nie chce o tym z tobą rozmawiać — wydusił z siebie w końcu, wypranym od uczuć głosem. Bezdusznym głosem, jak jej się zdawało.
Rozluźniła swoje dłonie, które wcześniej zaciskały się w pięści.
— Dobrze, może kiedy indziej — mruknęła, a on zaśmiał się. Po raz drugi w jej obecności, bo parsknięcia szyderczym śmiechem się nie liczyły. Prawdziwy, jak aksamit śmiech. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wielka gula stanęła w jej gardle. To on się pierwszy odezwał.
— Dlaczego myślisz o mnie w ten sposób? — zmienił pozycję z nonszalanckiej na bardziej bojową. Wyczuła w nim pragnienie, może nawet zwykłą ciekawość; co było jednym z jego bardziej ludzkich gestów. Dziwnie się czuła, rozmawiając z jego drugą twarzą, twarzą którą pewnie nieliczni mieli okazję widzieć.
— A dlaczego o to pytasz?
— Jestem twoim sumieniem. Najwyraźniej podpowiadam ci, jak stąd uciec. Najwyraźniej odpowiedź ma rozwiać twoje obawy — zauważył, przypatrując się jej na pozór oburzonej minie. Była rozbawiona.
— Jasne — sarknęła — to bardzo wygodne cytować moje słowa — machnęła w końcu ręką i odpowiedziała: — jesteś przyjacielem, bo mimo że nie jesteś idealny i nie traktujesz mnie z szacunkiem, jesteś, kiedy nikogo innego nie ma. Muszę tak o tobie myśleć, jestem do tego zobowiązana.
— Zobowiązana? — zapytał, unosząc brew i marszcząc zabawnie czoło. Dało się w tym wyczuć oburzenie, pośpieszyła więc z wyjaśnieniami.
— Tak, czuję się w obowiązku mówić o tobie dobrze. Ale to nie jest przykry obowiązek, jakby się mogło zdawać. Naprawdę cię lubię, a szacunek wyrobiłeś sobie u mnie, gdy pierwszy raz uratowałeś Harry’ego.
Posmutniała na chwilę, ale nie chciała znać powodu swojego smutku, bo jej sumienie odczytałoby je i na pewno wypomniało. Nie chciała znowu tego roztrząsać.
— Teraz to ja mam pytanie… — powiedziała Hermiona po chwili napiętej ciszy, uśmiechając się nieśmiało — czy powinnam się tak angażować w przyjaźń z tobą?
Snape odpowiedział na jej uśmiech, a ona pierwszy raz widziała to uczucie, jakim ją obdarzył. Nie umiała go określić i nawet bała się to zrobić, w tym wypadku wolała nie wiedzieć.
— Znasz odpowiedzieć, Granger, a poza tym czas wracać. Spójrz — uniósł swój długi palec, aby jej pokazać miejsce, w którym przed chwilą leżała sterta trupów. Ale już jej tam nie było, a zamek nie palił się żywym ogniem. Było spokojnie, było już dobrze. Hermiona nie miała w dłoni różdżki.

— Skoro to już koniec — rzuciła lekceważąco, pierwszy raz odkąd rozmawiała ze Snapem–sumieniem była zdeterminowana. Severus spojrzał na nią niezrozumiale, gdy zmierzała nonszalanckim krokiem w jego stronę. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w zagłębienie szyi, które tak uwielbiała, gdy przytulała się do Harry’ego czy kiedyś Rona. Jednak ten uścisk był inny, bardziej intymniejszy. Poczuła zapach jego ciała wymieszany z piżmowymi perfumami, ta mieszanka działała na nią kojąco. Ciało Snape napięło się i nie odwzajemnił uścisku; był zbyt zszokowany. Jednak nie dała mu przecież na odwzajemnienie tego gestu trzech sekund, bo dalej była już tylko ciemność. Mrok był w tym przypadku bardzo spokojny.
Gdy się przebudziła, dziękowała niebiosom, że był to tylko nic nieznaczący sen. (…)
Severus Snape nigdy jej nie powiedział, że swoje zdolności Oklumencji i Leglimencji osiągnął do tego stopnia trudności, aby wedrzeć się do cudzego umysłu, gdy osoba jest nieprzytomna, śpi lub jest pod działaniem trucizny. Hermiona padła pod jego cel, ale do końca swojego życia nie była świadoma, że Severus Snape nie był wytworem jej wyobraźni, choć wyciągnął Hermionę Granger z jej osobistego piekła. (…)


I jak pisało w jej księdze, nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy. Severus był od samego początku, nawet podczas tych najsłabszych chwil, kiedy była pod działaniem eliksiru. Mikstura i chora iluzja zaprowadziła Hermionę do piekła, gdzie musiała opanować emocje, aby się z tego piekła wydostać. Gdzie płomienie spalały jej dom, Hogwart. Severus Snape był aniołem stróżem nadesłanym z ciemności? Nie. Był dobry człowiekiem i Hermiona aż się uśmiechnęła, gdy zdała sobie z tego sprawę. Wcześniej też o tym wiedziała. Ale teraz była tego w stu procentach pewna Severusa Snape’a, który choć nie mówił o uczuciach nic, pokazywał to, co czuje. Była pewna, że chce wrócić, a nie iść dalej. Musiała jeszcze dokończyć kilka spraw na ziemi, choć wiedziała, że poza kilkoma dobrymi chwilami, nic na nią dobrego nie czeka. Ostatni atak na jej życie i twarz podrobionej miłości, która odbiera życie i torturowała. Twarz Severusa była ostatnim, co zapamiętała. To nie był zdecydowanie on, tylko jakiś cholerny pies Ministerstwa Magii pod maską… ulżyło jej.
— Hermiono? — Granger prawie zapomniała o pani Pince, która patrzyła na nią z wyraźnym zainteresowaniem. — Chcesz iść dalej?
— Nie! — zaprzeczyła, mówiąc o nutę za głośno. Rozpaczliwie. — Chcę wrócić, ja muszę… — szepnęła, ale myślami była dalej. Wpatrywała się w przewróconą stronę, która wpadła pod jej wzrok przez krótki podmuch szatańskiego wiatru. Zdziwiło ją to na początek, w złym tego słowa znaczeniu. Rozpłakałaby się, gdyby była na ziemi. Chciała już zaprzeczyć, że nie chce wracać. Tam, gdzie Severus będzie na nią czekał, a ona będzie go kochała, choć zamordował jej dwie drogie osoby. Za późno. Głos uwiązł jej w gardle, a bibliotekarka nic nie zauważyła, musiała zdjąć okulary, aby przetrzeć oczy.
— Dobrze.
Pani Pince powoli patrzyła jak sylwetka Hermiony mięknie, blaknie. Aż w końcu znika, wsiąka w podłogę, gdzie leżał piętro niżej świat śmiertelników. Pokręciła głową, ale w duchu (dosłownie) była szczęśliwa.


9 komentarzy:

  1. O MÓJ BOŻE, MERLINIE I RESZTO.
    Po ostatnim rozdziale, myślałam, że już mnie nie zaskoczysz. To chyba najlepszy rozdział jaki do tej pory napisałaś. Epicki, serio.
    Pod ostatnim byłam pod takim wrażeniem, że nawet nie pomyślałam, że to mógł być udawany Severus. No i już wiemy, przed kim była chroniona, ale dlaczego Ministerstwo chciało ją zabić? ;-;
    Nie sądziłam, że dowie się o mordercy rodziców w ten sposób. Jestem ciekawa, w jakim stopniu zmieni to ich relacje .-.
    Pomysł z książkami, przewspaniały, uwielbiam takie klimaty. I książka Syriusza! Jeden mały akcent, a tak potrafi mnie ucieszyć :3
    Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jeśli następne rozdziały będą takie, albo lepsze, to naprawdę, naprawdę, będę mieć przez Ciebie problemy z sercem .-.
    Czekam na kolejny:3
    Black

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby tradycji stało się zadość. PIERWSZA!11!!1!

      Usuń
    2. JeBunny z radością informuje, że zostałaś nominowana do LBA, więcej info na: http://szklanesny.blogspot.com/2015/04/nominacja-do-lba.html :D

      Usuń
  2. A mnie nie stać na żaden choć trochę logiczny komentarz, wiec chyba dziś sobie odpuszczę.
    Mam w głowie kompletną pustkę, serio. A juz myślałam, że mnie nie zaskoczysz! A jednak.
    Zgadzam się co do tego, co napisała Mrs Black - jeden mały element Syriusza a jak cieszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest coś wyjątkowego w twoim stylu pisania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Omnomnom! Tym razem nie napiszę, że zaskakująca końcówka, ujmę bardziej jako zaskakujący, nieprzewidywalny rozdział! Kobieto, ja normalnie uschnę do kolejnego rozdziału :D Jakie to wszystko zagmatwane jest, ale już nie mogę doczekać się co wydarzy się dalej! :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko, matko, matko . . . To było genialne!!! Nie spodziewałam się czegoś takiego. Szok. Po prostu szok :D
    Serdecznie pozdrawiam i weny życzę xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Co to było :o xd fajowski rozdział czekam na kolejnego <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Iii jesteeem! Długo na mnie czekałaś, ale hola, hola, zawsze przybędę, być może z "drobnym" opóźnieniem, ale lepiej późno, niż wcale, prawda?
    Rozdział bardzo mi się podobał, zaskoczyłaś nim nas wszystkich, jak widzę po komentarzach wyżej. Powrót do wspomnień, do wcześniejszych wydarzeń i uświadomienie sobie, że Snape, w którym przecież sie zakochała, zabił jej ukochanych rodziców... Jestem bardzo ciekawa jak to przedstawisz, jak przedstawisz ich relację, bo spodziewam się tego, iż nie będzie łatwo i zanim Hermiona wybaczy, minie mnóstwo czasu... W ogóle świetnie pokazałaś ten wątek, kiedy Hermiona jest w bibliotece i rozmawia z panią Pince. Zwykle pokazywane jest niebo, blablabla... Odeszłaś od schematu, więc świetnie, powinnaś być z siebie dumna.
    Więc zbieraj swój zgrabny tyłek, znajdź wenę i chęci do powojennej, i pisz, pisz... salviom. :')

    M.

    OdpowiedzUsuń