środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział ósmy (dziewięćdziesiąty ósmy)

Hermiona spała, kiedy sowa zastukała w okno i robiła to przez co najmniej pięć minut. Przetarła zmęczone oczy i zrzuciła z siebie kołdrę. Wstała na równe nogi, a pościel spadła w całości na podłogę. List od Astorii Malfoy był zwięzły, Hermiona nie musiała się specjalnie wysilać: to było zaproszenie na bankiet w samej rezydencji Ministra Magii. Naskrobała odmowę i poszła dalej spać, za oknem dopiero świtało. Astoria nie przejmowała się porą dnia, często miała nocne dyżury w Mungu. Hermiona położyła się do łóżka i od razu zasnęła, a szkarłatna pościel dalej zdobiła podłogę jak taniej jakości dywan. 
Pani Snape nigdy nie powiedziała nikomu o swoich nocnych koszmarach, w których ostatnio się zatracała. Tylko jedną osobę chciałaby obdarzyć tą informacją. Ale Severus był nieosiągalny. A gdyby wrócił? Na pewno podczas powitania nie zaczęłaby mówić o swoich nocnych zmorach. Najpierw by go przecież zabiła, a do tego nie potrzeba słów. Śniłeś mi się przez te kilka miesięcy, ty i ona (spojrzałby wtedy na nią bez zainteresowania); zawsze w moim śnie odchodziliście (jego onyksowe oczy stałyby się przenikliwe, jak oczy drapieżnika, który szykuje się do skoku); chyba za tobą tęskniłam (on wyśmiałby słowo chyba) — o lepszym scenariuszu ich rozmowy nie mogła marzyć. Nie wspomniałaby o przemokniętej co noc poduszce, nie płakała świadomie. I nie tęskniłaby za Severusem, gdyby miała wybór — wtedy spałaby na całym, małżeńskim łóżku, a nie tylko jego części. Druga połowa wciąż była pusta, ale Hermiona czekała, aż poczuje uginający się materac, a na końcu ciepło.

Czy gdyby Annabelle żyła, Severus nie wyruszyłby na samobójczą misję? Oczywiście, że by wyruszył, odpowiada jej podświadomość, chciałby chronić was obie — ale skoro zostałaś mu tylko ty, chroni ciebie. Hermiona zaszlochała w poduszkę. Tak się starała, tak pragnęła… Uciekł przed odpowiedzialnością i konsekwencjami. Boże, Merlinie i wy wszystkie bóstwa, wypuście Severusa Snape’a do domu, aby żona mogła go osobiście zabić i zakopać w ogródku. 
Zawsze był egoistą. Draco, Ginny, Harry, Ron, Blaise, Neville, a nawet Astoria, zainteresowali się jej losem bardziej niż ten dupek. Draco postanowił otworzyć z nią firmę i tworzyć eliksiry dla Świętego Munga, aby mieć ją na oku. Pracowali od poniedziałku do piątku, a potem do akcji wkraczali co sobotę Harry i Ron. Blaise’a i Ginny widywała rzadziej, ale oni też starali się, jak tylko mogli. Za Astorią nie przepadała, ze wzajemnością, jednak kontaktowały się listownie w sprawie dostawy eliksirów. Żona Malfoya zawsze pytała, czy wszystko w porządku, czy czegoś jej nie potrzeba… To wystarczyło. Neville wpadał, kiedy nie opiekował się swoimi dziećmi i nie pracował. Zawsze miała ochotę płakać, gdy rozumiała, jak bardzo wykazali się jej przyjaciele. 
Przyjaciół poznaje się w biedzie… i może to nie bieda jej doskwierała, a żałoba, to jest o wiele większa strata niż jakieś złoto. Hermiona doceniała całym sercem, co oni dla niej zrobili, ale to nie Draconowi chciała zawdzięczać zdrowe zmysły. Severusie… gdzie jesteś? Uciekłeś jak ostatni tchórz przede mną czy przed martwym dzieckiem? Próbowała zrozumieć. Czy w ten sposób radził sobie ze śmiercią Annabelle? Może. Ale Hermiona nie chciała przerabiać grobu dziecka na podwójny pochówek.
Potem spojrzała w zwierciadło Ain Eingarp, ale działało jak zwykłe, jak nic niewarte lusterko… Nie miała pragnień. Przecież chciała, żeby wrócił, żeby Annabelle cudem żyła. Chciała być szczęśliwa… Ale czy to było pragnienie, czy nadzieja?

*

— Nie no, bez żartów! — krzyknął nosowy głos.
— Zabiłem go dla zabawy, czy to się liczy jako żart?
Severus przyglądał się im ze szczerym politowaniem. Szkoda, że nie mógł wyjść z ukrycia i ich wyśmiać. Zabić członka Zakonu, który mógłby im wszystko powiedzieć? Nie mogli trafić na większego tchórza, a jednak wykazali się skrajną głupotą. Nott kopnął ciało nieżyjącego i zakrwawionego Mundungusa Fletchera. Paciorkowate oczy martwego złodzieja wyglądały jak zawsze. Puste i bez pijackiego blasku, zdane na los morderców. 
— Ubrudził mi buty. — Nott wyciągnął różdżkę i wycelował ją w swoje stopy. — Chłoszczyć!
— Rzeczywiście, twoje buty to nasz największy problem…
— To mój problem — warknął z naciskiem. — Sam sobie sprzątaj po swoich zabawach, kawalarzu. Nie moja sprawa. 
Powiedział i deportował się z donośnym trzaskiem.
— Pierdolona gnida — syknął zakapturzony koleżka Notta. Severus nie orientował się, czy mówi o Mundungusie, czy o ojcu Teodora Notta. Śmierciożerca nie zdążył machnąć różdżką, by posprzątać ciało, a czerwone promienie bezszelestnie trafiły go w pierś. Odrzuciło nim na najbliższe drzewo. Spadł na ziemię z akompaniamentem chrupiącej kory i kości. Mężczyźnie opadł kaptur, a na już obrzydliwej twarzy Macnaira lała się krew i wyglądała jeszcze bardziej odrażająco. 
— Nott… nie wydurniaj się… — chrapnął słabo. Oddech miał świszczący, jakby był tym ostatnim.
Incarcerous — powiedział na głos Severus. Macnair obrócił twarz i szukał miejsca, skąd dochodził szept. Wokół jego ciała oplotły się grube, krępujące liny. Severus, stojąc nad ofiarą, zdjął zaklęcie maskujące. Walden drgnął, a jego oczy powoli spojrzały w górę; na twarz ukrytą w mroku. Dopiero po kilku sekundach czarne włosy, które rozrzucił wiatr, skojarzyły mu się tylko z jedną osobą. Ze zdrajcą Czarnego Pana. Macnair wykrzywił twarz w grymas złości i szarpnął się, by uwolnić z więzów — niestety, bezskutecznie. 
— Zabiję cię, Snape… Uwolnij mnie… wyrżnę ci gardło…
— Nie słynę z honorowej walki — rzekł drwiąco. Walden wydał z siebie zduszony warkot. — Szarp się dalej, a liny najpierw zmiażdżą ci ręce, nogami, a… na samym końcu… klatkę piersiową i serce.
Dopiero wtedy Macnair znieruchomiał. Severus wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu i kopnął go w twarz.
— Gdzie to jest? — zapytał, zagłuszając jęki śmieriożercy.
— Pocałuj mnie w… — Ale zamiast pocałunku, dostał kolejne kopnięcie w miejsce, w które chciał. Severus czuł dawną adrenalinę i satysfakcję, która… była zła. Mógł zabić Macnaira jednym ruchem albo torturować go do rana, czekając, aż straci zmysły. Było tyle możliwości tortur, o których Severus istnieniu zapomniał. Noc była ciepła, bezgwiezdna, idealna na zemstę żony. Krew mu wrzała od szczęścia, a szczęka zaciskała się, by z jego ust nie wydobył się śmiech. Tyle lat na to czekał. 
— Skoro tak bardzo ci tęskno do dawnego pana — Severus uniósł różdżkę i zobaczenie strachu w oczach dawnego towarzysza broni było przyjemna. Tak, jak niegdyś, nie słuchał błagań o litość. Nie potrafił się miłować. 
Avada kedavra — wypowiedział uprzejmie, a zielony promień…
— NIE!! — ryknął Macnair i przeturlał się pod stopy Snape’a, jeszcze żywy. — P-powiem wszystko. P r o s z ę.
Tacy przewidywalni… Nie tylko Czarny Pan bał się śmierci jak niczego innego i chciał się stać jej królem. Swoje obawy przełożył na ludzi, których nazywał przyjaciółmi. Aby zmiękczyć człowieka, trzeba było poznać jego słabości, a każdy śmierciożerca miał tę samą wadę. Możliwe, że Severus przeżył tylko dla tego, że śmierć była zawsze blisko niego, a jej smak odczuł wielokrotnie. Najczęściej z własnej różdżki i przyzwyczaił się do jej gorzkiego smaku. 
— A… — Macnair przełknął ślinę —… A-albania… tam, gdzie Czarny Pan…
Idealnie, pomyślał zanim ciało Macnaira znieruchomiało, a zielony promień tym razem nie chybił nawet o cal.
Zanim Walden umarł, wystękał:

— Pozdrowię twoją córeczkę. 

*

— Mogę prosić do tańca? — Draco wyciągnąć szarmancko dłoń ku Ginny Zabini. Uśmiechnęła się z godnością i podała mu rękę. Poprowadził ją na środek sali, zbliżając się do trzech par: Blaise i Susan, Neville i Astoria oraz Ronald i profesor McGonnagall. Wszyscy tańczyli do rytmu lub rozmawiali, nachylając się ku sobie. Ginny spojrzała na stoliki, ludzie rozmawiali, dostojnie trzymając kieliszki w dłoniach lub śmiejąc się tak perliście, tak sztucznie — maskarada. Położyła Draconowi dłoń na ramieniu. Był wyższy, ale nie tak wysoki, jak Blaise. Jej buty na obcasie stukały rytmicznie w marmurową posadzkę, ale wszystko zagłuszała dystyngowana muzyka.
— Ty też czujesz się tak dziwnie? — szepnął i uśmiechnął się, jakby właśnie rozmawiali o czymś pogodnym. Odwzajemniła ten gest, podejmując grę pozorów. 
— Nie ma połowy tych gości, których dotychczas zapraszano… Dlaczego Kingsley nic nam nie powiedział? Nie mamy już po siedemnaście lat, do cholery! — warczała, zaciskając zęby. 
— Ciszej, kobieto, bo nas wydasz! — uśmiechnął się jeszcze szerzej. Ginny odetchnęła głęboko, chociaż pierś dalej falowała jej z burzliwych emocji. Przełknęła ślinę i zdobyła się na nikłe uniesienie kącików ust. — Mam nadzieję, że masz różdżkę w pogotowiu.
— Jak zawsze.
— Świetnie — i okręcił Ginny wokół jej osi. Wpadła z powrotem w jego ramiona. Zielonkawa suknia lśniła w zagięciach światła, komponując się z rześkim kolorem jej ognistych włosów. Draco nie mógł przyznać, czy to Ginny wygląda bardziej zjawiskowo, czy jego własna żona. Spojrzał na Astorię, która również odsłoniła zęby w uśmiechu… tylko Draco widział w jej oczach obawę. Dobrze, bardzo dobrze. Wszyscy byli w pogotowiu. Spojrzał na twarz Ginny, zmarszczyła brwi i spojrzała w stronę wejścia do sali balowej. Kątem oka widział, że kilka najbliższych par zamilkło. W drzwiach stał nie kto inny, jak Hermiona Snape. Brązowe włosy gładko opadały jej na piersi, a czarna, wytworna suknia zachwycała — z koronkowymi rękawami do nadgarstków i symbolicznym dekoltem. Hermiona bez zmrużenia okiem poszła w stronę profesora Filtwicka i kilku innych osób, aby się przywitać. 
— Ginny — zaczął Draco — czy masz te same halucynacje, co ja?
— Chodźmy — odpowiedziała cierpko i już była w połowie drogi. Draco poszedł za nią. Z innej strony parkietu Blaise szedł w stronę stolików, ale on robił to bardziej konsekwentnie. Obok Blaise‘a kroczyła Astoria, oboje wyglądali na wesołych i zajętych rozmową. Pozory, pomyślał Malfoy i zwolnił kroku. Poszedł po drinka, a dopiero potem w stronę stolika, gdzie siedziała Hermiona. Ginny siedziała tuż obok niej. 
— Co tu robisz? — mruknął Draco. Hermiona przewróciła oczami i zabrała mu drinka z ręki.
— Dostałam zaproszenie.
— Odmówiłaś — rzekła przybyła Astoria, podejrzliwie jej się przyglądając. — Po co robisz ze swojego przyjścia wielką tajemnicę? Nie przygotowano dla ciebie miejsca.
— Miejsca jest dużo — zakpiła Hermiona. — Chyba, że nie zauważyłaś, że połowa stolików jest pusta. 
— Ale… — zaczął Blaise.
— Ty coś wiesz — odezwała się nagle Ginny. Hermiona spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem, nikt się nie odezwał. Snape omiotła spojrzeniem twarze swoich przyjaciół, a potem uśmiechnęła się promiennie. 
— Może wzniesiemy toast? — zapytała i machnęła różdżką. Przed każdym stanął kieliszek z szampanem, szkło stało jeszcze chwilę temu na tacce kelnera, który przechodził obok ich stolika. Każdy podejrzliwie wziął kieliszek w dłonie. — Za świetlaną przyszłość! — Hermiona wzniosła swój kieliszek i upiła drobny łyk.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
— Ach… profesor McGonnagall już przybyła. Tak wiele minęło czasu od naszego ostatniego spotkania… Szkoda, że okoliczności te same — mruknęła Hermiona z przepraszającym uśmiechem i odeszła od stołu. Czwórka przyjaciół nie wiedziała, co powiedzieć. Hermiona zachowywała się dziwnie — to, że przyszła było zadziwiające, a potem jej słowa, toast… nic nie trzymało się kupy. Może to nie Hermiona?, podsunęła Astoria, ale od razu Ginny zaprzeczyła, tłumacząc, że wcześniej już zadała jej pytanie, na które tylko Hermiona mogła znać odpowiedź. 
— O co ją zapytałaś? — zainteresował się Blaise, ale Ginny od razu zarumieniła się i sięgnęła po swojego szampana. Nikt nie chciał drążyć tematu. — No dobrze, nieważne… może ona próbowała nam coś przekazać tym toastem? 
— Tylko co? — mruknął Draco. 
Nie wiedzieli, zastanawiali się nad tym przez kilkanaście minut, popijając wino lub whisky. Szampan już dawno im zbrzydł. Hermiona już więcej do nich nie podeszła. Przemieszczała się po balu i witała z każdym gościem. Większość sali przyglądała się jej ze zdziwieniem, irytacją albo współczuciem. Po pół roku wyszła ze swojej nory, mówili kąśliwsi członkowie Ministerstwa Magii. Ale Hermiona uśmiechała się do każdego, chyba że ktoś składał jej kondolencje, z takiego towarzystwa zawsze najszybciej uciekała.
— Koniec maskarady! — krzyknął ktoś, stając w drzwiach. Wszyscy zamilkli, nawet muzyka. Profesor McGonnagall, która stała niedaleko ich stolika, mruknęła — nareszcie! — i zdjęła ozdobną tiarę z głowy, rzucając ją na stolik. Astoria wstała, a w drzwiach zobaczyła Kingsleya. Wtedy ludzie z sąsiedniego stolika również się podnieśli... a ich twarze zaczęły się zmieniać, jak podczas zażycia Eliksiru Wielosokowego. Hermiona spojrzała z już prawdziwymi ognikami w oczach na Ginny, trzymając jakąś teczkę pod pachą. Czarodziej w meloniku coś powiedział, ale gdy Draco znowu na niego spojrzał — zobaczył twarz Billa Weasleya. Zaraz potem Lupin, Tonks… Kingsley przyłożył sobie różdżkę do gardła, a jego głęboki głos przemówił echem w całej sali:
— Czas rozpocząć spotkanie Zakonu Feniksa.


15 komentarzy:

  1. Spotkanie Zakonu! Kto by pomyślał, że odbędzie się w tak uroczysty sposób! I że Hermiona też będzie zaproszona. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałam sobie, że zostala wykluczona i nie dzielą się z nią nie tylko wiedzą nie tylko na temat Snape'a. Jak dobrze jest się mylić raz na jakiś czas.
    Zaskoczyłaś mnie odrobinę tą Anabelle. W jakich okolicznościach zmarła? Czy może nawet się nie narodziła? Hm, czy w takim przypadku nosiłaby już jakiekolwiek imię?
    Skoro przy tym jesteśmy, kiedyś pisalam opowiadanie o Anabelle Van coś tam. Była Łowcą Wampirów w Ipswitch. Szkoda, że mała panna Snape nie żyje. Być może ruszyłaby w ślady swojej starszej imnienniczki?
    Jeszcze tylko dwa rozdziały - cieszyć się czy plakać?

    PS. Gdzie ten topór? Jestem niepocieszona!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to nie ma toporu? A jak Macnair zabił Mundungusa? Nie napisałam tego, ale przecież liczy się wyobraźnia!
      Raczej ten uroczysty sposób nazwałabym inaczej, ale to w następnym rozdziale, który nie chcę pisać. Dwa rozdziały do końca, teraz chcę mi się płakać, ale jutro pewnie będę się cieszyć.
      Hermiona otrzymuje wszystkie informacje, może jakoś wprowadziłam Cię w błąd, wybacz. Mam tendencję do zawiłych tekstów, haha.
      Ukrywałam Annabelle i rozdział miał być o niej, ale… zmiana planów. Wszystko na końcu. :) Annabelle Łowcą Wampirów? Może jakby żyła… co za strata!
      Do następnego! :)

      Usuń
    2. Głupia ja i moja ograniczona wyobraźnia :/ Przegapiłam śmierć Mundungusa, tyle przegrać...

      Jak inaczej można nazwać ten sposób? Mam nadzieję, że następny rozdział będzie dłuższy! Te czyta mi się za szybko! Wszyscy członkowie Zakonu, będzie ciekawie!

      Tu raczej nie chodziło o zawiłość tekstu, ale o to, ile ja sama sobie dopowiadam do rozdziałów, które czytam. Trzeba było wymyślić ten topór, a nie potajemne usunięcie Hermiony z ZF :/

      Usuń
  2. No to Kingsley zrobił wejście, nie ma co. Fajnie to wymyśliłaś :v
    Zaskoczyłaś mnie informacją o Annabelle. I jestem ciekawa jak cholera, ale jeśli napisałaś, że wszystko na końcu, to na końcu, grzecznie poczekam. Szczególnie, że do końca tak blisko. Ach, chyba będę płakać. Nie chcę, naprawdę nie chcę końca :C
    Fajnie, że Hermiona zjawiła się wśród ludzi. Po tym, jak opisywałaś w jakim jest stanie, aż inaczej się to czytało, normalnie, jakbym widziała ją po pół roku.
    Hmm... a Severus posuwa się do przodu w swojej misji, mam nadzieję, że wszystko mu się uda.
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzecznie poczekasz? Jasne! :D
      Postaram się wszystko ładnie napisać, ale nie wiem, kiedy pojawi się rozdział dziewiąty. Mam chwilowy deficyt weny, niestety. Nie jestem też pewna, czy to po prostu moje nastawienie: też zaczynam już trochę żałować tego końca. No ale tak trzeba. :(
      Ale powiem, że mam już dwa rozdziały następnego opowiadania. Nie będzie pewnie tak dobre jak powojenna, ale jednak… lepsze to, niż nic.
      Do następnego! :)

      Usuń
    2. Na pewno będzie super, tak czy tak.
      W takim razie, weny! :3

      Usuń
  3. Nie uśmierciłaś Severu tylko jego córkę... no o tym bym nie pomyślała i na razie na szczęście avady używać nie muszę. Szkoda, że Annabelle nie żyje, bo byłoby niesamowicie ciekawie poznać Severusa w roli ojca ;) Chociaż nie wiem czy małym dziewczynkom do twarzy w czerni. Poza tym staram się czytając nie pamiętać, że koniec tak bliski. Po prostu za dobrze mi się czyta, a nienawidzę gdy dobra opowieść zbliża się do końca. Jedyną pociechą jest to, że możemy liczyć na nowy blog twojego autorstwa, na który już czekam ;) Jednak na razie będę się cieszyć oczekiwaniem na następny rozdział, który mam nadzieję pojawi się niedługo ;) pozdrawiam i jak zwykle dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uśmierciłam Severusa, ale jeszcze wszystko przed nami! :D
      Oj, gdyby Severus miał córkę, z pewnością by jej byłoby do twarzy w czerni - takie geny. Tak, koniec jest bliski, nieuchronny. Sama zaczynam brać to trochę do siebie, ale jeszcze przed nami dwa rozdziały. A jeśli ktoś będzie chciał mi towarzyszyć w następnym opowiadaniu, trochę bardziej zorganizowanym, to zapraszam! :)
      A ja jak zwykle jestem Ci wdzięczna za wenę, bo teraz mi się niesamowicie przyda. Do następnego! :)

      Usuń
  4. Rozdział jest świetny, dobrze o tym wiesz! Już w komentarzu przy poprzednim rozdziale nawijałam Ci jak się rozwinęłaś, jak świetnie teraz piszesz; teraz mogłabym to wszystko powtórzyć, bo to przecież prawda. Ale powtórzę się przy epilogu.
    Zaskoczyłaś mnie wiadomością o Anabelle i o tym, że mała umarła. Rzeczywiście może ich życie (Hermiony i Snape'a) potoczyło by się inaczej. Cieszę się, że Hermiona wyszła z domu, do ludzi, potrzebowała tego. Jestem ciekawa jak to spotkanie zakonu będzie wyglądało, więc mam nadzieje, że opiszesz tą sytuację. Kiedy Snape zabijał Macnaira miałam ciarki, br. I o co chodzi z tą Albanią? Znaczy wiem, że Voldemort tam się ukrywał, więc jestem ciekawa jaki to ma związek...
    Czekam na kolejny rozdział,

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jak zawsze. Ja wiem, że ty mnie czytasz tylko dlatego, że mnie kc. To tak a propos naszej rozmowy, bo też to sobie uświadomiłam ten smutny, ale prawdziwy fakt.
      Trudno tu gdybać jakby było, gdyby Annabelle przeżyła. Sama nie jestem do końca pewna. Ale co spotkania Zakonu, to tak, oczywiście, że go opiszę. Tego wątku akurat nie pominę, bo sama jestem ciekawa, jak mi wyjdzie.
      O Albanii już w następny odcinku! :)

      Usuń
  5. (Ogłaszam wszem i wobec, że Ci, którzy nie chcą być Puchonami i Krukonami, to frajerzy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakładam, że jesteś Krukonką, bo Puchon raczej nie obraża pół świata, haha. Chociaż Slytherin ostatnio jest w cenie, zostanę przy nim, mimo wyzwisk i niechęci Krukonów. Pf.

      Usuń
    2. Duszą jestem Krukonką, a z zawodowego powołania Hufflepuff mi się kłania, bo jestem sprawiedliwa i lubię borsuki.
      Slytherin nie daje żadnych perspektyw na pracę w przyszłości, chyba że planujesz wywozić sterty odchodów od Bazyliszka. ;x

      Usuń
    3. Slytherin to odzwierciedlenie duszy, a nie talentu czy zawodowych preferencji. Może jednak powinnam iść do Hufflepuffu, bo nie lubię generalizować całego świata.
      O! A jak jednak zostanę w Slytherinie, to przecież pozostaje mi human, prawda? :')

      Usuń
    4. Bujasz, w Slytherinie ludzie nie mają duszy.
      Raczej pozostaje Ci wróżbiarstwo albo wygrana w magicznego totolotka...

      Usuń