Severus i
Hermiona wrócili do zamku w ciszy. Czasami przerywaną westchnieniami Granger,
która wskrzeszała ostatnią rozmowę z Neridą gdzieś na krańcu świadomości. Wiele
by dała, żeby nic z jej słów nie zapamiętać. Myśli tłukły się w niej,
przelewając się na wszystkie strony i na siłę szukając ujścia; była w martwym,
głęboko zakopanym pod ziemiom punkcie.
— Granger —
usłyszała cichy syk i mocne szarpnięcie — gdzie się wybierasz? — zapytał,
tasując ją wzrokiem. Nie zabrał dłoni z jej przedramienia, za które chwilę
wcześniej ją boleśnie pociągnął.
— Do
pokoju…? — wyszarpała się z uścisku, odpowiadając na jego wyzywające spojrzenie.
Prychnął w odpowiedzi.
— Kretynko…
mamy eliksiry do skończenia. — Powiedział, a właściwie wydał kolejny ze swoich
rozkazujących dekretów; pokiwała głową, nie mając sił, aby narażać się na
kłótnie akurat z nim, w tym momencie. Pozwolił jej wlec się w drodze do lochów,
bądź po prostu nie chciał iść tuż obok niej.
Widziała
jego powiewające szaty, nagle pragnąc, aby znaleźć się w laboratorium, gdzie
Severus się ich pozbędzie, zostając jedynie w białej koszuli i czarnych
spodniach. Zniecierpliwiła się. Przyspieszyła kroku, idąc z nim ramię w ramię,
przy akompaniamencie ich kroków i szelestu jego złowieszczych szat, a czasami
nawet trzasku ognia. Zapalone na ścianach pochodnie wprowadzały półmrok, gdyby
była sama, może przeszedłby ją niemiły dreszcz po plecach, ale idąc tuż obok
Snape’a, musiała kontrolować oddech, aby nie zacząć ciężko dyszeć przez
wygórowane tempo, jakie narzucały jego długie nogi. W ten sposób nie miała
czasu na myślenie o egipskich ciemnościach.
Znaleźli się
w laboratorium, a rozczarowanie kopnęło ją w twarz, tak samo jak nieprzystępna
mina Severusa. Nie zdjął szat. Ten widok jej nie smucił… tylko ta linia, która
ich dzieliła, wyznaczając jego osobistą przestrzeń. Pragnęła ją przekroczyć,
czysty absurd, ta bariera była od zawsze. Czasami ją naruszała, ale gdy już
teraz nie mogła tego zrobić, poczuła się nieswojo. Jakby wyszła z siebie i
stanęła obok, spoglądając na Hermionę i Severusa, z których nie dało się nic
wyczytać. Byli tylko woskowanymi ciałami, ustawionych twarzami do siebie.
Czarne oczy przypominały niewoskowanej Hermionie guziki, jak u pluszowego
misia. Martwe i bez wyrazu. Takie zabawki zawsze musiały nadrabiać uśmiechem,
aby dzieci nie przestraszyły się nieżywych oczu. Co jednak z tego, jeśli
Severus się nie uśmiechał.
— Dokończ,
co zaczęłaś — uciął, choć nie musiał się bawić w przypominajkę. Doskonale
pamiętała wszystko, każdą godzinę, którą spędzili w te święta. To są takie
wspomnienia, za którymi człowiek chce czy nie chce, musi tęsknić. Przymus
wywodzi się z tego, że to są prawdziwe uczucia, które zamiast zachwycać,
wywoływać gorąco i drżenie, kopią leżącego, aż nic z niego nie zostanie.
Kiedy
skończyła Veritaserum i pozostawało jej, tylko czekać czterdzieści sześć minut,
aż mikstura odpowiednio się zagotuje. Obecność Severusa nie pomagała w
czekaniu, ani też w oczytaniu sytuacji, w jakiej się właśnie znajdowała. Niby
myślała, że po prostu pracuje nad eliksirem, ale mijało to się z prawdą o kilka
przecznic.
— Przestań —
rzucił spokojnie, znad swojego kociołka, kiedy wypalała w jego karku dziurę.
Jego słowa spłynęły po niej, nie przestała wpatrywać się w jego napięte plecy,
które były przyzwyczajone do żmudnej pracy i jej spojrzenia, sama nie wiedziała
co gorsze; praca czy ona. Odwrócił się w jej stronę. Przez sekundę na jego
twarzy jeszcze panował spokój, który zawsze od niego bił, gdy chodziło o
eliksiry. Praca nie pozwalała mu otwierać się, potrzebował w tym skupienia, a
nie sarkazmu.
Spokój po
sekundzie, może dwóch, nie liczyła, ale zniknął, gdy tylko na nią spojrzał.
Przewróciła oczami, gdy opanowanie Severusa rozpłynęło się z jego twarzy, nie
zostawiając po sobie śladu. Każda chwila zwłoki w jego towarzystwie
przyprawiała ją o mozolne obrzydzenie, miała serdecznie dosyć pogardy, którą
pakował do swoich słów i spojrzeń, jak nieznośny, znienawidzony prezent.
—
Skończyłaś? — warknął, a ona zaprzeczyła gniewnie głową, wskazując tylko
kiwnięciem na parujący kociołek. Jego oczy zaświeciły się. — Odjęło ci
nareszcie mowę? — zapytał z udawaną, szorstką nadzieją.
— Nie —
odpowiedziała ochryple. Nie da się wyprowadzić z równowagi, nie da mu satysfakcji.
Jak ja go nienawidzę, jak ja cię nienawidzę, Severusie, czasami nawet sobie nie
wyobrażasz jak bardzo, nawet ja nie mogę sobie tego wyobrazić. Podobno kłamstwo
powtarzane pięćdziesiąt razy staje się prawdą, tylko czy w każdym przypadku?;
miała się jeszcze przekonać.
Święta. Czas
pojednania. Jakie to było słodkie, naiwne podejście. Nic nie było gorsze od tak
banalnego kłamstwa. Większość Zakonu, a nawet jej przyjaciele, nikt nie widział
tej zmiany; powojennej, wewnętrznej przemiany, z jaką musiała się uporać. Do
pewnego stopnia wyglądała tak samo… Dawno nie patrzyła w lustro, ale nie do
tego zmierzała. Nic już nie potrafiło być beztroskie. Kolorowe. Idealnie dobre.
Książki, choć optymistyczne, nie potrafiła tak na nie spojrzeć. Większość
swojego życia myślała, że coś jest czarne albo białe. Że coś jest złe albo
dobre — innych opcji nie przyjmowała pod uwagę, bo i nie musiała tego robić.
Nie zmierzyła się z niczym, co by wymagało refleksji. Nie potrafiła z siebie
wykrzesać tej dziecięcej naiwności, choć potrzebowała jej teraz, nie chciała
wkraczać w ten dorosły świat. Nie miała nawet domu, do cholery. Kiedy tylko w
czerwcu opuści Hogwart, straci swoje jedyne miejsce zamieszkania. Owszem,
pokaźne konto w banku Gringotta gwarantowało stabilizację, ale tylko finansową.
Nie miała rodziców, nie miała ciepłego domu, była sama. Otoczona przyjaciółmi,
znajomymi, których traktowała jak drugą rodzinę. Była sama.
I nieważne,
ile by się nad tym zastanawiała, ile łez wylała. To miało już takie pozostać,
więc nawet nie myślała, aby nad tym rozpaczać. Jej rodzice wyparowali z
powierzchni ziemi, nigdzie nie mogła ich znaleźć. Przekopała pół Australii,
gdzie powinni spokojnie sobie żyć. Rzucała zaklęcia na mugoli, wyuczyła się
Oklumencji i Leglimencji, aby atakować ludzi, którzy mogli cokolwiek wiedzieć.
Nienawidziła siebie za tą prymitywność. Ale tam była tylko pustka. I kangury.
— Szkoda —
mruknął tak, że była w stanie uwierzyć, że jest mu przykro. Albo że rozważa czy
nie skrócić jej języka, żeby zamknęła się do końca świata, i jeden dzień dłużej.
Nienawidziła Severusa i nierozsądnej niepewności. Przegryzła wargę do krwi
zanim zapytała. Metaliczny smak wymieszany ze śliną nie potrafił zrobić na niej
jakiegokolwiek wrażenia. Nie po tym, jak przed chwilą myślała o swojej
zaginionej rodzinie, która mogła równie dobrze być martwa.
— Zakładam,
że po skończeniu eliksiru mam iść do siebie? — smak krwi w ustach był coraz
wyrazistszy. Przegryzła wargę mocniej.
—
Oczywiście. — Odparł chłodno, marszcząc brwi.
Oczywiście,
że tak… Oczywiście, że nie?
Pokiwała
głową, wracając do eliksiru, choć do uzyskania odpowiedniej formy miała jeszcze
trochę czasu. Pozostawało jej wpatrywać się w parujący kociołek, który
wydzielał świeży zapach, choć substancja miała formę wody. Eliksir prawdy
pozwolił jej zachować trzeźwość umysłu, choć tylko na chwilę. Zacisnęła dłonie
na drewnianym blacie, wpatrując się tępo w nic konkretnego. Przed oczami
zastąpił jej obraz wojny, dźwięk ciał, które padały na ziemię z martwymi
oczami, w których jeszcze sekundy temu było życie. Zielone promienie, chrzęst
łamanych kości i pełne agonii krzyki śmierciożerców, i członków Zakonu Feniksa.
Dobrzy i źli krzyczeli tak samo, ich głosy błagające o litość pokazywało to
samo człowieczeństwo. Z mugolaków i czystokrwistych czarodziei lała się tak samo
czerwona krew, w ostateczności umierali zupełnie też tak samo. Znowu zielony
promień, oczy Collina Creevy, który pojawia się znikąd przed Fenirem
Greybackiem. I Lavender Brown, która leżała martwa, z rozerwaną na wpół szyją.
Krew ciekła jej z szyi, spływała spomiędzy jej nóg na posadzkę i Hermiona łkała
w jej ciało, próbując zakryć jej gołe nogi własną szatą. Na Colina nie
potrafiła spojrzeć. Severus Snape pojawiający się znikąd, zaczął walczyć z
Greybackiem. Powalił go w trzydzieści sekund. Hermiona nie potrafiła się
cieszyć ze śmierci mordercy, kiedy sama się nim stała. Łkała w koszulę martwej
Lavender, dopóki ktoś jej nie odciągnął.
Uniosła
różdżkę i machnęła nią krótko, aby w następnej chwili pić kawę, czarną, taką
której najbardziej nie lubiła przez gorzki smak. Ale stojąc w laboratorium,
niedaleko Severusa, nie mogłaby pić niczego innego. To był jak przymus, rytuał
i tradycja większa niż pierwsza gwiazdka na niebie w wigilijny wieczór. Kawa
odgoniła myśli.
— Severusie —
szepnęła, ale usłyszał. Odwrócił się z szelestem szat. — Kim jest Nerida?
— O ile mnie
pamięć nie myli, zdążyłaś ją przesłuchać. — Odparł, wyczarowując sobie również
kawę, a w powietrzu czuć było jej świeży aromat. Oparł się o swoje stanowisko,
przyglądając się jej w skupieniu. Hermiona zagapiła się na jego palce, które
kreśliły kuliste wzory na kubku.
— Tak, ale…
— zawiesiła na moment głos, a na jej ustach pojawił się sztuczny uśmiech,
którego Severus nie zrozumiał. — Kim jest Nerida… dla ciebie?
Upiła łyk i
cierpliwie czekała na odpowiedź.
— To raczej
nie twoja sprawa. — Warknął, co sprowadziło ją na ziemię. Uśmiechnęła się.
— Jesteś
absolutnie pewny?
Spojrzała mu
w oczy, które były takie, jakie były. Zimne, nieprzeniknione, bez emocji, ale
to były te oczy, do których potrafiła się przyzwyczaić i jednocześnie mieć na
ich widok przyspieszone tętno do nienormalnych parametrów. Przed oczami znowu
widziała, jak Snape zabija Fenira i odchodzi z szelestem złowrogich, czarnych
szat, które zginęły w zażartej walce tłumu. Chyba od tamtej chwili
polubiła czarny kolor.
— To stara
znajoma. — Posłał jej jeden ze swoich najbardziej zabójczych uśmiechów, które
zwiastowały kłopoty dla każdego w zasięgu pięciu mil. — Zazdrosna?
Zakrztusiła
się kawą, a kubek wylądował z łoskotem na kaflach. Severus pokręcił głową, a po
stłuczonej porcelanie nie było śladu, gdy wyciągnął swoją czarną różdżkę.
— Słucham?
Ja? Z a z d r o s n a? — prychnęła szyderczo i obróciła się gwałtownie w stronę
swojego stanowiska. Jeszcze pięć minut wrzenia i może uciec z tego przeklętego
miejsca.
— Nic
podobnego. — ucięła jeszcze, ale to wcale go nie uciszyło. Zarumieniła się, nie
mogąc zrozumieć tego zmiennego człowieka. Warczy, ubliża jej, a potem… pokazuje
swoją prawdziwą twarz? Może, chociaż to wydaje się nieprawdopodobne. Może jej
się tylko wydawało. Opary od kociołka czy coś podobnego.
— To dobrze —
odpowiedział, a po tonie wywnioskowała, że dalej ma na ustach ironiczny
uśmiech. Posmutniała bardziej niż to było możliwe. — Nie masz prawa być
zazdrosna.
Spojrzała na
niego, stał w tej swojej nienagannej i nonszalanckiej pozie, czekając
prawdopodobnie, aż ich wspólny koszmar minie i znowu przemienią się w Hermionę
Granger i Severusa Snape’a, a nie… ich. Ich. I c h. Nie Hermiona i Snape, ale
oni, razem.
— Wiem o tym
doskonale — unieśli kąciki ust, prawie się uśmiechając i prawie bezgłośnie
mówiąc, co ich tak naprawdę męczy. Chcieli tego, ale to było bez przyszłości.
Chcieli tego, ale to było po prostu niemożliwe. Nic nie było powiedziane na
głos, a jednak wiedzieli od samego początku. Nie robili sobie nadziei, co było
nieludzkim odruchem.
— Do końca
świąt i przyjazdu uczniów jeszcze trzy dni… masz jakieś plany? — zapytała,
unosząc wysoko brew. Pomieszała jednocześnie Veritaserum zgodnie ze wskazówkami
zegara i wyłączyła palnik. Eliksir był gotowy.
— Granger… —
zaczął Snape groźnie, ale mu przerwała, ubierając na podkoszulek swoją czarną,
wyjściową szatę, która leżała zwinięta niedbale w kącie Sali.
— Świetnie,
widzimy się rano. — Trzasnęła za sobą drzwiami, a przez całą drogę do swojego
pokoju jej twarz przypominała kamienną rzeźbę, by w następnej chwili, gdy
przekroczyła próg salonu, rozkleić się na dobre. Severus tej nocy nie wypił ani
kropli. Noc była długa, zwolniła do ostatniej minuty, która formalnie jeszcze
była nocą. A kolejne dni, wręcz przeciwnie, pędziły. Hermiona bardzo szybko
zrozumiała, że oswojenie się z tą myślą jest trudne. Trudniejsze niż wstanie
rano z łóżka po nieprzespanej nocy, trudniejsze niż wejście do jeziora Sceleri,
wiedząc, że śmierć dyszy ci w kark. Ale łatwiejsze niż spojrzenie sobie w oczy
i powiedzenie, co tak naprawdę nas trapi, Severusie.
Rozdział taki bardzo... refleksyjny? Daje do myślenia, przynajmniej mi ;-; Szkoda mi Snape'a i Hermiony. Mają głupią sytuację (skąd ja to znam? Hehe), a głupie sytuacje strasznie męczą :vv (Moja detektywistyczna strona znów się odzywa). Końcówka była taka wooow. Twoje końcówki zawsze są wooow, tak na marginesie.
OdpowiedzUsuńSłucham? Ja? Z a z d r o s n a? (...)Nic podobnego. - No oczywiście. A sytuacja z poprzedniego rozdziału? Chęć rzucania w Neridę kubkiem, bo rozmawia z Severusem wcale nie jest zazdrością. No skąd :')
I tak myślą, że to nie ma sensu. Ale czy cokolwiek ma sens? Albo czy cokolwiek nie ma sensu? Alb czy sens ma cokolwiek? Albo sens... nie dość XD Black ogarnij ;-;
Może jednak, coś, co wydaje się bezsensowne, ma ten sens, ukryty głęboko, w jakichś ciemnych zakątkach szat Severusa :v
I przybliżyłaś wojnę, Hermionę-mordercę i w ogóle. Nie wiem co o tym myśleć. Granger ma naprawdę silną psychikę, że jako-tako się trzyma.
I ten motyw kawy :3 To też jest wooow (och, ta moja elokwencja i rozbudowany słownik ;-;)
Pozdrawiam i czekam,
Black.
PS Pierwsza Bl
UsuńZnowu pierwsza, jak za starych, dobrych czasów, kiedy tylko ty komentowałaś.
Usuń,,Może jednak, coś, co wydaje się bezsensowne, ma ten sens, ukryty głęboko, w jakichś ciemnych zakątkach szat Severusa" NIENAWIDZĘ CIĘ. Zaczęłam tak wyć, że znowu muszę się ogarnąć, żeby pisać dalej.
Hermiona wcale nie jest zazdrosna! Ona po prostu lubi go denerwować(?).
Fakt faktem, Hermiona i Severus nie mają lekko. Potrzebna była taka dawka emocji, refleksji w tych wątkach, bo już niedługo zapomnę, że są ludźmi. :)
(Moje końcówki są woow? Aww, dziękuję). Pozdrawiam Cię serdecznie, ja i mój chaotyczny komentarz.
Chaotyczne to dopiero są moje komentarze xD
UsuńE tam nienawidzisz, ja wiem, że kochasz :3
Nienawidzę i uwielbiam. Co ty ze mną wyrabiasz, miłości ma.
UsuńJeeejć! Jak ja nie cierpię takich sytuacji w jakiej znaleźli się Hermiona i Severus, nie wiadomo co zrobić, żeby się ułożyło, jaki wykonać ruch, czy ta druga strona się odważy na jakieś działanie... Skomplikowane, jak ja tego nienawidzę, grr!
OdpowiedzUsuńDo kolejnego ;)
Nikt nie lubi sytuacji bez wyjścia. Znaczy w sferze miłosnej jestem raczej ciemna, ale sytuacje bez wyjścia są okropne z tego, co wiem.
UsuńDo następnego. :)
Zastanawiałam się nad tym jak będzie ich praca wyglądać, prawda?
OdpowiedzUsuńI martwię się, co ta dwójka wykombinuje;d chociaż..:
" (..)nagle pragnąc, aby znaleźć się w laboratorium, gdzie Severus się ich pozbędzie, zostając jedynie w białej koszuli i czarnych spodniach. " - no cóż <3
Martwi i cieszą mnie zarazem przemyślenia Hermiony.. co do świąt, dziecięcej naiwności.. i o tej samotności. Smuci mnie to, bo to zawsze jest swoistym zakończeniem pewnego etapu życiowego, w szczególności po wojnie, a cieszy.. bo przybliży ją to do Seva! Nanana:D
Ale serio, to jednak bardziej martwi.
"(..)Posłał jej jeden ze swoich najbardziej zabójczych uśmiechów, które zwiastowały kłopoty dla każdego w zasięgu pięciu mil. – Zazdrosna? (..)
- Słucham? Ja? Z a z d r o s n a? (..) – Nic podobnego." - acha, ta jasne;p komuś tu nos rośnie, od kłamstw!
Znowu w tym wspaniałym sensie, boli mnie moje sevmiońskie serce. Oni są tacy ślepi! Złapałabym ich i potrząsnęła gwałtownie, no xd Chociaż z Severusem mogłoby być ciężko, ale mówi się trudno xd
Mówiłaś, że nie chcesz się śpieszyć z akcją.. i właśnie nam to pokazujesz. Ale wiesz.. mój detektor czuwa:d Żebym tylko po tych emocjonujących, pełnych napięcia i oczekiwania chwilach, nie padła;d
"Ale łatwiejsze niż spojrzenie sobie w oczy i powiedzenie, co tak naprawdę nas trapi, Severusie."
<3
Ich praca będzie profesjonalna, proszę bez podtekstów! (żartuję... będzie ciekawie... chyba).
UsuńChcę trochę Wam przybliżyć samopoczucie Hermiony, bo tak naprawdę ona się ledwo trzyma. Nie ma kwiatków i szampana po wojnie. Ona chce zamieść całą historię wojny pod dywan, ale wspomnienia czasami same się wpraszają. :)
Niech twój detektor czuwa, bo niedługo będzie nawet na co popatrzeć. Coś planuję, kochani moi. *szatański uśmiech*
Dobra, muszę przyznać, że ta końcówka mi wyszła. ;-;
Jezusmariamatkoświęta uzależniasz tym blogiem! Wczoraj połknęłam 58 rozdziałów, a dziś w galerii czytałam kolejny (tak wolałam czytać bloga niż szukać butów :P)...
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to był taki... taki... depresyjny? Ciekawi mnie co siedzi w głowie Seva co tym zajściu :O I czy tylko Neria ich wtedy widziała :O
A planujesz wersję pdf? Taką do wydruku i oprawy w okładkę? :D
Aaaa i jeszcze jedno. Nie waż się nie kończyć tego opowiadania. Bardziej od pantoflarza Seva wkurzają historie bez zakończenia :)
Pozdrawiam,
Kora :*
Uzależniam? Nie ma za co, przykro mi?; nie wiem, co odpowiedzieć, żeby wyszło stosownie. Ale ja też wolę czytać, niż kupować buty. Haha, glany są na cały rok, bardzo polecam. Zawsze są wyjściowe.
UsuńW sumie... to ja nie umiem pisać żartobliwie, więc jest depresyjnie. Całkiem logicznie. Lubię taki stan rzeczy.
O matko, nie planuję wersji pdf. Zresztą nie zamierzam usuwać bloga, tekst tu dalej będzie - po co mi coś takiego? Może kiedyś, jak skończę tego bloga, ale miło mi okropnie, że pytasz.
Nie, Snape pantoflarz jest chyba okropniejszy, a ja mam zamiar zakończyć tego bloga, tylko nie wiem, kiedy to nastąpi. Widzisz... to trudne do wytłumaczenia, ale moje wszystkie pomysły obracają się wokół tego opowiadania. Rozdział może być nawet i dwieście. Tak uprzedzam. Do następnego. :)
Oj no nie mów, że nigdy nie uzależniłaś się od jakiejś książki lub opowiadania :D z książką jest gorzej bo jak się człowiek wczyta to dzień i noc można przesiedzieć (sen jest dla słabych) :P
UsuńJak dla mnie rozdziałów może być i 500 ;) ale strasznie mi smutno jak ktoś pisze fajnego bloga i w trakcie go zawiesza :( wiem, że życie czasem daje w kość i nie zawsze jest czas na pisanie...
Jasne, że się uzależniłam, to raczej jasne. Kocham książki, dzisiaj szłam przez miasto z książką przed sobą, prawie auto mnie potrąciło. (Ktoś mnie wreszcie popiera - bo sen jest dla słabych).
UsuńDlatego wolę historie zakończone, żeby się nie rozczarować. Ale zawieszenia nie mam nawet w planach. Broń Boże. Moja produktywność jest wysoka, więc raczej Cię nie rozczaruję. Po co miałabym marnować swój zapał? :)
Ej, ej żadnego wpadania pod samochody! Kto nam wtedy rozdziały napisze, coooo? :P
UsuńCieszę, że masz w sobie tyle zapału :D W ogóle to bardzo miłe, że odpisujesz na komentarze na blogu :)
Rozumiem, że znajdziecie mnie nawet w najdalszych czeluściach piekielnych i mam nawet nie próbować? W takim razie dam sobie spokój z bezpośrednim samobójstwem. Szkoda świata, za bardzo by za mną rozpaczał! A z piekła i tak by mnie wywalili, prędzej czy później.
UsuńTak, mój zapał jest zazwyczaj słomiany, ale jeśli chodzi o bloga to mam w sobie pomysły, wenę... Wena mnie nie opuszcza od grudnia. Zakułam ją w kajdany.
Chciałam stworzyć tutaj miłą atmosferę i mieć jakiś kontakt z czytelnikiem. Większość autorów podchodzi do tego ,,komentarze są dla czytelników", ale... Ja tego nie lubię. Sama jako czytelnik czuję się wtedy zignorowana. :)
Jestem, choć poważnie spóźniona, to jestem i zabieram się za komentarz.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Było poważnie i przygnębiająco. Tak jak lubię. Choć to nie musiało być wcale przygnębiające, ( ze względu na pewną sytuację, raczej nie prędko odzyskam humor ) w pewnym momencie kąciki moich warg lekko drgnęły i nieznacznie uniosły się do góry. W końcu nikt nie jest zazdrosny.
Wiesz, czytając ten rozdział pomyślałam dokładnie to samo, co na spacerze z psem - Ludzie cierpią w milczeniu i nie dają się tak łatwo. Tak, taka właśnie myśl przyszła do mnie kolejny raz tego dnia. Czuję się rozdarta, nie jestem pewna czy dobrze interpretuje Twój rozdział, czy na pewno nie próbuję na siłe wcisnąć do niego mojego przygnębienia, tego niemego cierpienia. Ale miało nie być o mnie, miało być o rozdziale. Przepraszam.
Oboje dobrze grają, ich maski tak łatwo nie opadają, choć można zobaczyć skrawki prawdziwych emocji. Oszukują się wzajemnie, zdają sobie sprawę jak bardzo ranią tym siebie, ale bardziej boli fakt, że wiedzą iż to się nie uda. Coś takiego nie byłoby łatwe, nigdy nie miało być łatwe, a teraz ponownie budują mury, które niedawno upadły.
Jak już mówiłam wcześniej mogłam to źle zinterpretować przez to wszystko, dlatego nie miej mi tego za złe .
Pozdrawiam, Anai
Myślałam, że Cie uraziłam. Też przepraszam. (Ile jeszcze razy źle się zinterpretujemy?).
UsuńNawet nie wiesz, jak mi jest teraz przykro. Cierpieć w milczeniu, bez rozgłosu, to największy ból. Chyba każdy to z doświadczenia wie... A może nie. Często to wszystko jest na pokaz. Nikt chyba nie wie, co się ze mną wyprawiało, gdy miałam swój mały, radosny problem. Dlatego, jeśli będziesz miała ochotę albo coś Cię przytłoczy. Pisz na maila, gdziekolwiek.
Jasne, nikt nie jest zazdrosny. A jeśli chodzi o twoją interpretację rozdziału, przygnębienie jest najlepszym powiernikiem, jeśli chodzi o tworzenie, pomysły. Może dlatego postało to opowiadanie, a ty idealnie zrozumiałaś moje intencje o ich powoli wracających maskach.
Do następnego.
Nie, nie uraziłaś mnie, bo niby czym? Nie masz za co mnie przepraszać, nie mnie. ( mnie nie powinno się przepraszac, bo za co?) odpowiadając na Twoje pytanie, powiem proste Nie wiem, ponieważ nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień.
OdpowiedzUsuńNie każdy, choć często są to Ci, których byśmy o to nie podejrzewali. Zwykle dzieci mające 8 czy 9 lat cierpią bezgłośnie. A to wszystko z winy dorosłych, z ich ciągłej rozpaczy, która takie dzieciaki muszą oglądać. To je załamuje i sprawia, że z ich ust wydostaje się niemy krzyk. Czy to doświadczenie, czy znajomośc życia - nie ma większego znaczenia. Chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę.
Nie będę się narzucać, masz własne problemy, po zatym nie jestem matematyką i muszę sama rozwiązywać swoje problemy. Jestem wdzięczna, naprawdę. Nie mogę mówić takich rzeczy nikomu, nie zrozumieli by i chcieli by znać konkretny powód, a Ty Salvio nie chcesz, chcesz pomóc bo wiesz jak to jest gdy się cierpi i nikomu nie mina tego powiedzieć. Jestem wdzięczna. Dziękuję za Twoją bezinteresowność i... Po prostu dziękuję.
Tyle dobrego z tego złego, że chociaż to udało mi się dobrze zinterpretować. Mury i maski wracają na miejsca, a to powoduje jedynie ból.
Naprawdę wdzięczna i zdająca sobie sprawę z powtórzeń - Anai
Jestem zazdrosna o Mrs.Black, ja to już w odstawkę poszłam, już nie jestem miłością, dobra, tak się nie będziemy bawić, o nie. :((((((((((( Złamałaś mi serce!1!!!!onene!!1!
OdpowiedzUsuńokej, stop, M......
Zacznę od nowa.
Cudowny rozdział, Salvio! Zresztą, nie tylko ten, ale poprzedni też. Zastanawiałam się który jest bardziej cudowny, jednak nie potrafię tego określić, bo ich skala cudowności jest tak podobna, że prawie nieporównywalna (co......). Jestem złym czytelnikiem, nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, niedobra M, niedobra, wstydź się....
Nie zwracaj na mnie uwagi, skończyłam matematykę, jestem szczęśliwa. Kto by nie był?
Na czym ja skończyłam... Ach tak, cudowny rozdział! Ej, właśnie mi się przypomniało, że w poprzednim rozdziale Hermiona chciała we wszystkich czymś rzucać - widelcem, kubkiem, czymś tam jeszcze - zupełnie jak ja. I nieładnie tak podmieniać herbate na Ognistą, ech, co za ludzie... Nerida, czy jak jej tam, jakaś dziwna, taka tajemnicza, w ogóle skąd ona się wzięła, normalnie jutro wycisnę od Ciebie jej biografie. XD Właśnie, uczę się biografii Asnyka (nie znasz) i po kiego mi znać czyjeś życie? Moje cholera mi starczy.
W ogóle bardzo mi się podoba jaką tworzysz atmosferę pomiędzy Snapem i Hermioną. Nie jest sztucznie, słodko, ani... nieważne, jest naturalnie, w sumie dokładnie tak to sobie wyobrażałam. Jestem ciekawa jak chcesz to dalej rozegrać... Pisz, Salvio, pisz póki nie poszłaś do liceum! Korzystaj, ok? OK (płacze ze śmiechu w tym momencie).
Ide się uczyć dalej, kocham się uczyć! To moje hobby - potwierdzone info.
Czekam na kolejny, no. Może rano zdążę przeczytać, kto wie.
PS. Musisz odpowiedzieć na ten komentarz.
PS2. Dobranoc.
PS3. Lodówka mnie nie pożarła, jakby co.
PS4. Ale jest blisko.
PS5. Jeszcze nie zasnęłam.
PS6. Ok, zamykam się.
M.