środa, 21 stycznia 2015

Rozdział osiemnasty

— Granger, skarbie ty moje, wstawaj — szeptał Blaise, trącając Hermionę w ramię.
Dziewczyna leżała skulona w pokoju wspólnym, a Ślizgon nie budził jej —w końcu była sobota. Ale kiedy zegar wybił dwunastą zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna w ogóle oddycha.
— Snape — mruknęła z lubieżnym uśmieszkiem i odwróciła się na drugi bok, plecami do chłopaka.
— Granger! — krzyknął zaskoczony, co zbudziło dziewczynę. Spojrzała się na niego, mrużąc czekoladowe oczy.
— Cześć — wychrypiała, opatulając się szczelniej kocem.
— Cześć — powiedział dalej z szokowaną miną. — Hermiono…
Dziewczyna, słysząc swoje imię, drgnęła i uważnie mu się przyjrzała. Przetarła zaspane oczy, które szukały podstępu.
— … co ci się śniło? — zapytał, przełykając ślinę, a Gryfonka zaśmiała się wrednie.
— Że utopiłam głowę Snape’a w kociołku — wymruczała, wpatrując się w kominek; zapewne znowu odtwarzając swój piękny sen. Sen, który był tylko snem — a wczorajsza noc smutną rzeczywistością.
Snape wypuścił ją dopiero po dziewięciu godzinach — poczęstował ją kolacją, ale to była jej jedyna, i tylko piętnastominutowa, przerwa.
Blaise odetchnął głęboko, lekko zawiedziony — myślał, że właśnie podsłuchał o nowych plotkach. To znaczy lubił plotki, ale nie w takim znaczeniu, co inni, bo nie chciał wiedzieć, aby je rozpowiadać — a do własnego użytku.
— Już dwunasta — zauważyła posępnie.
— Tak i radziłbym ci się przebrać, będziemy mieć gościa — powiedział, zauważając na jej twarzy, tak dobrze znany błysk zainteresowania.
— Kogo?
— To będzie naprawdę niemiła niespodzianka — stwierdził posępnie, zerkając na nią kątem oka, ale ta już była w swoim świecie.
Hermiona poszła się przebrać i wróciła po pięciu minutach w swoich ulubionym, rozciągniętym dresie, a Blaise zaśmiał się głośno — była taka odmienna od innych dziewczyn, że czasami i jego to szokowało.
— No co? — burknęła, marszcząc zabawnie czoło.
— Radzę ubrać coś bardziej… przyzwoitego…
— Blaise nie mam ochoty bawić się w twoje durne podchody — burknęła naburmuszona i wzięła się za czytanie książki.
— Jak sobie chcesz, ale nie miej do mnie potem pretensji — uprzedził ją i mimowolnie, naprawdę mimowolnie, zachichotał.
Kiedy w salonie rozległy się kroki, Hermiona nawet nie podniosła wzroku, a Blaise patrzył rozbawiony na podekscytowaną minę Anthony’ego Goldensteina, który swoją drogą, strasznie śmierdział — niby pociągającą — wodą kolońską. Hermiona najwyraźniej też coś poczuła, bo podniosła głowę, mówiąc:
— Co tak…  — ale widząc Anthony’ego od razu się zreflektowała — Anthony!
— Cześć, Hermiono — uśmiechnął się do niej, a na widok Blaise skinął głową — Zabini.
Ślizgon nawet nie zwrócił na niego uwagi, z rozbawieniem przyglądając się, jak Hermiona próbuje udawać, że nie jest zdziwiona.
— Co tu robisz? — zapytała, odkładając książkę na stolik. Tak, aby nie widać było okładki, która miała niemały związek z czarną magią. Anthony tego nie dostrzegł, ale Blaise wręcz przeciwnie.
— Chciałem z tobą porozmawiać — powiedział przymilnie Krukon, że Blaise aż stęknął z obrzydzenia. Hermiona uśmiechnęła się do niego, ignorując oburzenie chłopaka, który siedział rozwalony na fotelu, przysłuchując się obojgu.
— W takim razie, mów — odparła, przyglądając się jego zestresowanej pozie z zaciekawieniem.
— W cztery oczy — Anthony zerknął wymownie na Ślizgona, który właśnie podziwiał sufit, cicho pogwizdując. Szatynka zdusiła śmiech i grzecznie go wyprosiła. Kiedy wyszedł z ich kwater, miała ochotę do niego dołączyć — niezbyt odpowiadało jej spędzanie czasu sam na sam z Goldenstainem.
— Muffiato — szepnęła na nich i widząc dziwne spojrzenie chłopaka, dodała: — na wszelki wypadek.
Skinął głową, nic nie mówiąc.
— O czym chciałeś porozmawiać… i skąd znałeś hasło do nas? — zapytała Hermiona. — Wątpię, aby Blaise ci zaufał…
—On nikomu nie ufa, Hermiono, uważaj na niego — Anthony był śmiertelnie poważny, a jego oczy, złociste jak miód, stężały.
— Hę?
— Nieważne, chyba po prostu go nie lubię — chłopak machnął nerwowo ręką, ucinając temat, ale Hermiona nie uwierzyła w ani jedno słowo. — A Zabini podał mi hasło jednorazowego użycia.
— Chciałem o czymś innym… o… nie — dukał — najpierw obiecaj, że mnie wysłuchasz.
— Nie składam obietnic, jeśli nie mam pewności, czy ich dotrzymam —powiedziała szybko Hermiona, przypominając sobie kłótnię ze Ślizgonami jakiś czas temu; właśnie o obietnicach tyle, że o tych ślizgońskich.
— No dobrze — westchnął, prostując się na kanapie. — Chcę porozmawiać o Terrym.
— Dlaczego?
— To on mnie namówił do Gwardii Dumbledore’a, Hermiono, nie wiem, czy to pamiętasz, naprawdę nie wiem, co się z nim stało, chciałem… — plątał się.
— Anthony, wojna wszystko zmieniła i naprawdę nie potrzebuję, żebyś się tłumaczył za czyny swojego przyjaciela. To jego wina, nie twoja.
— Nie o to chodzi, po prostu… ja nie mogę w to uwierzyć… — zaklął pod nosem, ale zaraz przeprosił i mówił dalej — …on zawsze był dobry, lepszy ode mnie. Nie rozumiem tego…
Hermiona zaczerwieniła się ze złości.
— Anthony, przepraszam, ale mam trochę rzeczy do zrobienia — powiedziała nieuprzejmie i wskazała na książkę.
— Nie to ja przepraszam — zreflektował się — żalę ci się, a przecież to ty bardziej na tym ucierpiałaś… Przykro mi i w pewnym sensie wiem, że i Terry’emu też jest przykro.
Dla szatynki był to już szczyt bezczelności i ponaglającym ruchem ręki, wskazała mu wyjście.
— Do widzenia — pożegnał się smutno i wyszedł.
— Zabiję Cassie — warknęła Hermiona, otwierając książkę na zaznaczonej stronie.
Odkąd Blaise wysnuł jej teorię o klątwie — bo tak wolała nazywać ją Hermiona — w książce Diabły piętnastego wieku, w której miała dostęp do zapisków śmierciożerców, książka nie dawała jej spokoju — wołała ją.
Oprawa ze skóry była regularnie naprawiana, jakby ktoś ją niszczył, chcąc odkryć jej tajemnicę i z powrotem składał do pierwotnego stanu. Tylko tego faktu była pewna, rzucając wcześniej odpowiednie zaklęcie, aby się upewnić.
Gdzieniegdzie drobne wyżłobienia, gdy szatynka dokładnie się książce przyjrzała, znaczyły tom, jak gdyby kilkoma bliznami.
Hermiona znała tajemnicę księgi i pierwszy raz czuła się ze swoją wiedzą upokorzona.
Użyła zaklęcia niewybaczalnego dwa razy, co na zawsze miało odbić się na jej duszy — a przecież wszyscy uważali, że jest nieskalana złem. Oprócz Blaise’a, który znał prawdę i bała się, że to wykorzysta.
Coś niespodziewanie przykuło jej uwagę.

Ciasne pismo, jako jedyne kreślone czarnym atramentem, zaczęło ją niepokoić, bo skądś je znała, ale było ono tak odległe, że określenie, skąd, było niemożliwe. Jednakże pewien schematyczny układ liter, prawie kaligraficzny, podpowiadał, że odpowiedź jest blisko. W zasięgu ręki.


4 komentarze:

  1. Mówiłam, że Anthony jest spoko? Zmieniam zdanie. Ma coś do Blaise'a? Ma coś do mnie Bl
    Bardzo fajny rozdział :D Po przeczytaniu ostatniego akapitu przyszedł mi na myśl Snape, albo Dumbledore, nie wiem czemu ;-;
    Sen Hermiony na początku, hahhaha ♥
    Czekam na kolejny :3
    Mrs Black

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, solidarność! Będę bronić Blaise'a. Najlepszy facet na świecie - ale no cóż, ma Cassie. :')
      O ostatnim akapicie ja nawet słówka nie pisnę... ale teraz mam ochotę zaśmiać się szatańsko. ♥
      Sen Hermiony to jedno, ale przerażenie Blaise'a to drugie!

      Usuń
    2. Zła z Ciebie kobieta :P
      Ale poczekam :3

      Usuń
  2. Powiem Ci, że jak Hermi się budzi i mówi "Snape" z uśmiechem to uciekłam na sam dół przerażona, bo.. no wiesz.... PO PROSTU SIĘ PRZESTRASZYŁAM!!!!! Sevmione to chyba nie dla mnie....
    Jesteś zua, by the way! Tak mnie przestraszyć! Phi!

    OdpowiedzUsuń