wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział siedemnasty

— Jestem tu już trzeci dzień, czuję się dobrze! — warknęła, ale Madame Pomfrey jakby ją ignorowała. Szatynka oburzyła się jeszcze bardziej i wstała z łóżka, dopiero wtedy kobieta rzeczywiście się do zwróciła na nią uwagę.
— Wracaj do łóżka, dziewucho! — krzyknęła, próbując ją wepchnąć do łóżka, ale po małej szamotaninie pielęgniarka skapitulowała, sądząc, że to nie na jej nerwy.
— Jesteś bardziej nieznośna niż Snape, on chociaż próbuje ostatnio trzymać język za zębami — burknęła, ale napotykając wątpliwe spojrzenie uczennicy, uśmiechnęła się delikatnie.
— No dobrze, Snape jest o wiele gorszy… ALE TO NIE ZNACZY, ŻE ZWALNIAM CIĘ Z LEŻENIA W ŁÓŻKU! — fuknęła ze złości, kiedy Hermiona zaczęła się ubierać.
— Proszę pani, z całym szacunkiem, ale równie dobrze mogę leżeć u siebie w pokoju. Nic poza eliksirami, które mi pani podaje mnie tu nie trzyma — powiedziała już spokojniej Hermiona, a pielęgniarka prychnęła i poszła do swojego gabinetu, śmiertelnie obrażona — jak zdawało się dziewczynie. Ale po minucie, gdy szatynka była gotowa do wyjście, Madame Pomfrey wróciła, wciskając jej do rąk kilka fiolek.
— Masz codziennie je spożywać… — mówiła, instruując ją, kiedy powinna zażyć, każdy eliksir z osobna. A było ich przeszło dziesięć.  Po piętnastu minutach Merlin się nad nią zlitował, bo już była w połowie drogi do swojego dormitorium. Była siódma, miała jeszcze czas przed zajęciami.
Pierwsze były Eliksiry i pierwszy raz w tym roku cieszyły się na tą myśl — bez zajęć u Snape’a zatęskniła za kociołkiem, przyjemnym zapachem świeżości, czy czasami zgnilizny, gdy coś poszło nie po jej myśli. Nawet zatęskniła za naburmuszonym Snapem.
Malfoya i Zabiniego miała w nadmiarze, przyszli do niej z trzy razy i chociaż wtedy szybko ich zbyła, ucieszyła się na ich widok. Przynieśli jej notatki, które może nie były tak dobre, jak jej, ale również o wiele lepsze od tych, które czytała z pożałowaniem u Harry’ego i Rona.
Z uśmiechem na ustach przypomniała sobie, jak dwa dni temu Ślizgoni przyszli do Skrzydła Szpitalnego, kompletnie ignorując zalecenia Madame Pomfrey.

— Nie wiem, co zrobisz, żeby się nam odwdzięczyć, Granger — warknął Zabini, wciskając się na jej łóżko i miażdżąc nogi.
— Pierwszy raz od siedmiu lat robię notatki z Historii Magii — jęknął Malfoy, jednak wybierając drewniane krzesło, które niepewnie zaskrzypiało, kiedy na nim usiadł.
— To, po co je robicie? — zdziwiła się, bo od zawsze nikt, oczywiście poza nią, nawet nie starał się nie zasnąć u profesora Binnsa, nauczyciela i ducha w jednym; a on za to nie kwapił się, aby zainteresować przedmiotem, w końcu był tylko duchem, a ten ludzki świat nieszczególnie go ciekawił. Gdy lekcja dobiegała końca, Binns po prostu przenikał przez ścianę.
Obaj Ślizgoni przewrócili oczami.
— Boot ci wyssał mózg, czy jak? — zapytał Blaise, a Malfoy kopnął go w kostkę. Zaśmiała i, co ważniejsze, ich towarzystwo ją nie przerażało; z Harrym i Ronem czuła dyskomfort.
— Robimy je dla ciebie... Gryfoni — to ostatnie mruknął pod nosem, ale i tak dostał poduszką w twarz. Zrobił taką minę, że Blaise i Hermiona śmiali się z niego do rozpuku.

Westchnęła, wypowiadając hasło do ich kwater — Kocham Gryfonów. Tak, to był jej miesiąc na wymyślanie nowego hasła. I ze smutkiem stwierdziła, że jeszcze nie miała okazji zobaczyć Zabiniego, jak się denerwuje, gdy nie może mu to przejść przez gardło.
Gdy weszła do pokoju wspólnego, rozejrzała się po dobrze znanym pokoju, dopóki jej usta nie wygięły się w literkę „o”.
— Ojej — pisnęła… Gryfonka, Ślizgonka, Krukonka?, ubrana jedynie w bieliznę, która i tak była prześwitująca, więc równie dobrze można powiedzieć, że chadzała sobie naga po ICH WSPÓLNYM salonie.
— Zabini! — krzyknęła Hermiona, a Blaise wszedł do salonu — na jego własne szczęście — ubrany. Ale zaraz, gdy rozpoznał głos swojej współlokatorki, mina mu zrzedła.
— Ee… poznajcie się? — Hermiona wzniosła oczy ku niebo, modląc się o cierpliwość. — To jest…
— Hermiona Granger, sypiasz z samymi idiotkami, ale mnie nazwij jako wyjątek potwierdzający regułę, Blaise. Wiem, z kim mieszkasz —powiedziała dziewczyna o ładnie lśniących, czarnych włosach. Tryskała pewnością siebie, zakładając spokojnie szatę i patrząc bez skrępowania na współlokatorkę jej... przyjaciela.
Wtedy dopiero Hermiona zobaczyła, że koleżanka Blaise’a jest z Ravenclawu, co ją szczerze nie zdziwiło. Blaise może i udawał idiotę, ale kiedy zaczęła z nim rozmawiać, prawie w ogóle od niej nie odstawał. Był potwornie inteligentny i nawet nie chodzi o samą naukę, bo on nabył ją w większości w praktyce.
— A ty jesteś…? — zapytała Gryfonka, a ta prychnęła szyderczo, zakładając spokojnie buty.
— Hermiona tak sławna, że nie wie, z kim jest na jednym roku —rzuciła zjadliwie, ale zaraz wyciągnęła do niej rękę. — Cassie.
Mimo uszczypliwości, którymi Cassie na lewo i prawo rzucała, Hermiona uśmiechnęła się szczerze i również podała jej rękę. Krukonka miała w sobie coś naturalnego, co przyciągało ludzi jak magnez i nie mogła powiedzieć, czy to ze względu na jej usposobienie.
Kątem oka spojrzała na Blaise’a, który posyłał jej taki wzrok, na którego Hermionie zabrakło słowa, a nie często się to zdarzało. Zabini był jej oddany. I szczerze wątpiła, aby Blaise miał faktycznie jakąś kochankę poza Cassie, bo uczucia od niego biły, co jest przecież rzadkością u Ślizgonów — a może wręcz czystą abstrakcją.
— Miło mi poznać — odparła Hermiona. Z ulgą przyjęła fakt, że Cassie jest już w pełni ubrana.
— Mi ciebie, o dziwo, też. Jesteś miła, a słyszałam, z czyichś — tu spojrzała wymownie na Blaise’a — opowieści, że jesteś niezłą zołzą.
Szatynka obrzuciła chłopaka wściekłym spojrzeniem, że ten burknięciem zakomunikował, iż idzie się ubrać w szkolne szaty.
— Idiota — warknęła Hermiona i dopiero teraz było jej dane usłyszeć melodyjny śmiech Cassie.
— Rzeczywiście, jesteś zołzą! Ale to dobrze — z nim się nie da inaczej — spojrzała w stronę drzwi, za którymi zniknął Blaise.
— Słyszałem! — odkrzyknął naburmuszony.
Cassie machnęła ręką, ignorując go.
— A ty, jak się czujesz? Słyszałam, co się stało… to znaczy — cała szkoła słyszała — przewróciła swoimi zielonymi oczami — plotki zbyt szybko się tu roznoszą. Sama się dziwię, że nikt, no teraz poza tobą, nie wie o nas.
„Nas” — Cassie na moment obejrzała się, czy Blaise tego nie usłyszał, a Hermiona pokręciła głową z delikatnym uśmiechem, co Krukonce nie umknęło.
— No co? — szepnęła lekko sfrustrowana, świdrując ją oczami, które były łudzące podobno do oczu Harry'ego. — Nie wiem, na czym stoję… ale, jak będziemy same to ci chętnie opowiem o mnie i o nim — ale teraz jesteśmy obserwowane — syknęła, wskazując na drzwi sypialni.
— Jasne — odparła Hermiona z uśmiechem. Dziwiło ją, że Krukonka jest tak oszałamiająco szczera, wzbudzała momentalne zaufanie. Próbowała myśleć o tej Cassie dobrze, chociaż trudno jej było nie pamiętać, w jakiej sytuacji ich zastała. 
— A właśnie, nie odpowiedziałaś na pytanie, jak się czujesz?
— Lepiej, naprawdę.
— Ale pewnie byłoby lepiej, gdyby Potter zareagowałby w odpowiedniej chwili, prawda? Kiedyś przyglądałam się wam z boku i dziwię się, że dałaś z nimi radę… Traktowali cię czasami nieludzko! Nie jak przyjaciółkę, tylko maszynę do prac domowych, czy jakiś pomysłów…
Hermiona spojrzała na nią smutno, ale nic nie powiedziała, milczała, bo dobrze wiedziała, że jest w tym zbyt wiele bolesnej prawdy. Każdy ją ostatnio uświadamiał, że tak naprawdę jest sama, a przyjaciele nie są do końca przyjaciółmi, jakby tego chciała.
— Idę się przebrać — mruknęła cicho, mówiąc bardziej do siebie.
— Przepraszam! — krzyknęła za szatynką. — Czasami mówię za dużo…
— Nie, po prostu jesteś szczera — Hermiona pokręciła lekko głową, próbując wykrzesać z siebie uśmiech. — I masz rację, dawałam się wykorzystywać — powiedziała, ale potem machnęła na Cassie ręką. — Przypominasz mi kogoś.
Cassie uśmiechnęła się, ukazując rząd malutkich, prostych zębów.
— Ginny Weasley, prawda? — zapytała z uśmiechem, a Hermiona pokiwała zdziwiona głową. Zacisnęła delikatnie pięści. — Kiedy miałam problem, ona pomogła mi — z Blaisem, rzecz jasna.
— Jak ci pomogła? — zagadnęła szatynka, przypominając sobie ogniste włosy przyjaciółki i jej czujne, brązowe oczy. Chociaż ból, jaki towarzyszył ze wspominaniem Ginny dalej istniał i kotłował się w sercu, jednak nie mogła tego tak odeprzeć, wspomnienia ścisnęły jej ciałem, jak Diabelskie Sidła, miażdżąc wnętrzności i niosąc ze sobą jedynie ból.
— Po prostu powiedziała, że warto — Cassie złapała ją delikatnie za przedramię i dodała: — nie martw się, gdziekolwiek jest — da sobie radę. Ginny to niezwykła osoba.
Hermiona ostatnią siłą woli przyznała jej rację — ale i tak bała się o nią, bo gdziekolwiek była, powinna dać znak, cokolwiek miałoby to być…
Ale myśląc dłużej o tym znaku, spojrzała na Cassie, która przyglądała się jej z rozbawieniem, ale i oczekiwaniem — z ulgą stwierdziła, że to właśnie Krukonka jest tym potwierdzeniem — Ginny żyła.

Po tym, jak poznała Cassie o siódmej rano i stwierdziła, że ją lubi —tak na obiedzie irytowała ją, jak jeszcze nikt.
— Hermiono, no chodź — poprosiła, ale bardziej brzmiało to, jak żądanie.
— Nie chcę…
— Co będziesz tak sama siedzieć? Podyskutujesz przynajmniej z kimś inteligentnym, np. ze mną.
— Bardzo śmieszne — burknęła, związując włosy w ciasnego koka — od razu po obiedzie miała się stawić u profesora Snape’a na szlaban. Kiedy wyszła z klasy od eliksirów z promiennym uśmiechem, dowiadując się o swoich zajęciach, Cassie omal nie padła na zawał, uznając, że musi znaleźć sobie kogoś, bo Snape tylko teraz wydaje jej się taki pociągający, kiedy jest sama…
Dla Hermiony to była bardziej przerażająca, niżeli śmieszna wizja. Snape był straszny, ale już dawało się go znieść — ale przecież musiała stwarzać pozory. Pozory. I jeszcze raz pozory, a nie wychodzić z klasy Severusa Snape'a z uśmiechem. Tak, UŚMIECHEM. Ale co mogła poradzić, że się ucieszyła? — brakowało jej kociołka, sporządzania mikstur...
Dobrze, że tylko Cassie była w pobliżu.
— O, chodź, przedstawię ci Goldensteina, naszego Złotego Chłopca —zaśmiała się i pociągnęła Hermionę za ramię do stołu Ravenclawu, a wyglądała jakby szła co najmniej na ścięcie.


— To zabawne, że zwykle byłaś stanowcza i przy tym uparta, jak osioł, ale jednak pewnej garstce osób nie potrafiłaś odmówić  narrator, czyli ja, zaśmiał się perliście z kwaśnej miny Hermiony. Czterdziestolatka nic nie powiedziała, tylko słuchała dalej...


— Cześć, Anthony — Cassie uśmiechnęła się do chłopaka i przysiadła po przeciwnej stronie ławki, a Hermiona obok niej. — Pamiętasz Hermionę?
— Hej — przywitał się z Cassie i przeniósł z niej leniwie wzrok na szatynkę. — Jasne, że pamiętam. Nie da się zapomnieć… najlepsza uczennica, ale poza tym w Gwardii Dumbledore’a radziłaś sobie nie gorzej.
— Bez przesady — sarknęła, rumieniąc się. Gryfonka tego nie dostrzegła, ale wzrok Cassie na chwilę rozbłysnął, a na ustach wykwitnął zdradliwy uśmieszek pełen zadowolenia. — Co czytasz?
— O, to mugolska książka… pewnie znasz — Wichrowe Wzgórza — powiedział speszony, że ktoś go przyłapał na czytaniu romansów.
— Lubisz tego typu powieści? — zapytała zdziwiona. Chłopak czytający miłosne historie — jeszcze na dodatek — przyznający się do tego był dla niej nikłą sensacją, ale zawsze to jakaś odmienność.
— Niekoniecznie, ale jednak historia mnie pasjonuje, ta u mugoli i u czarodziei… a ta mugolska jest bardzo ciekawa — w każdym razie — nie jest o pięćdziesiątym buncie goblinów, co jest dla mnie ułaskawieniem…
— Tak, skarż się na historię goblinów, a jak przychodzi, co do czego, to jako jedyny w szkole słuchasz tyrad Binsa z takim uwielbieniem… naprawdę nie wiem, jak to robisz — westchnęła Cassie, zagryzając swoje słowa kanapką.
— Przykro mi, Anthony — zaczęła Hermiona, a on spojrzał się na nią spod ściągniętych brwi — ale nawet ja jestem na tyle normalna, że usypiam na jego zajęciach i ledwo udaje mi się robić notatki.
Goldenstain zaśmiał się, wkładając Wichrowe Wzgórza do torby.
— Ty chociaż masz te notatki — burknęła Krukonka.
— Na Gacie Merlina — szepnęła Hermiona, blednąc — spóźnię się do Snape’a!
Wstała szybko i pobiegła pędem do lochów, zabierając szarpnięciem torbę spod ławki.
— Cześć — powiedzieli jednocześnie Anthony z Cassie, ale ona nie miała czasu, żeby zwrócić na nich uwagi. Zapomniała nawet, żeby coś zjeść.
Zdyszana weszła do laboratorium Severusa Snape’a, w którym samego Snape’a nie było. Dracona również. Ale ucieszyła się, bo mogła w spokoju usiąść i zaczerpnąć głębokiego oddechu, chociaż po chwili żałowała, bo pachniało jakimś nieprzyjemnym eliksirem. Czuła ból w piersi, jakby ktoś przeszywał jej serce szpilkami.
— Ty idiotko — warknął Snape, wychodząc z gabinetu. — Już w moim gabinecie słychać twoje sapanie — a przypominam, że jest dźwiękoszczelne.
— Spóźniłabym się, a wtedy musiałby pan mnie reanimować, zaraz po pańskiej próbie mordu na mnie — powiedziała, ale z czerwonego powoli wracała do trupio—bladego, jaki jej towarzyszył w Skrzydle Szpitalnym.
Przeraziła się nie na żarty — nie miała zamiaru mówić tego na głos.
— Pięć punktów od Gryffindoru — burknął tylko, a ona zamieniła się w chodzące szczęście. — Przestań się tak głupkowato uśmiechać, bo za twoje pyskówki na pięciu punktach się nie skończy.
Przestała, ale ostatnią nitką silnej woli.
— Gdzie Draco? — zapytała, bo minęły dwie minuty od umówionej godziny, a Draco nigdy się nie spóźniał.
— Nie będzie go.
— Dlaczego?
— Zadajesz głupie pytania — warknął. — Użyj czasami swojego wątpliwego mózgu — kiedy ty się obijałaś i zrobiłaś sobie wakacje, Draco pracował za was oboje. Będziesz musiała to odpracować — powiedział, uśmiechając się kpiąco na widok jej niezadowolonej miny.
— Gdzie zniknął uśmiech? — zapytał wrednie, ignorując jej ciche prychnięcie.
— Wszyscy Ślizgoni są tacy nieczuli?
— Owszem — stwierdził, szukając po szafkach planu dla Hermiony. — Jakieś konkretne przykłady, Granger?
— Zabini i Malfoy chyba jako jedyni nie traktują mnie, jakbym była poszkodowana — odparła rzeczowo, a Snape, który stał do niej tyłem, uśmiechnął się tajemniczo. Kiedy jednak się odwrócił, miał już ten sam obojętny wyraz twarzy, co zawsze.
— Chyba nie oczekiwałaś litości? — parsknął, szeleszcząc swoimi złowieszczymi, czarnymi szatami, nieodłącznym elementem jego tajemniczego image'u.
— Nie, ale mnie zaskoczyli, bo takiej stabilności i powrotu do normy potrzebowałam…
— Oczywiście, że potrzebowałaś, jesteś tylko głupim człowiekiem, który podlega wyłącznie swojemu instynktowi — Snape oparł się o swoje stanowisko, zaplatając ręce na torsie. Nie musiał długo czekać na wybuch wściekłości. 
— Wypraszam sobie — warknęła, stając na równe nogi. — Nie jestem głupia, a poza tym nigdy nie działam instynktownie, czy spontanicznie…
— Mam ci przypomnieć, co się stało, gdy podłożyłem ci fałszywy list, który miał być niby od Boota? — warknął z udawaną irytacją, zaciskając pięść i wmawiając sobie, że jej nie uderzy — bo nie może, a chciał tego bardzo.
Zarumieniła się ogniście, ale nie straciła wątku, czym go niemiło zaskoczyła.
— To było, co innego. Byłam przerażona…
— Oczywiście, instynkt ci podpowiadał, żebyś tak się czuła…
—  … więc nic w tym dziwnego. Moje zachowanie jest uzasadnione —powiedziała, ignorując jego docinki.
— A jak nazwiesz to, że przesiadywałaś w moim i Dracona towarzystwie dwa razy więcej czasu niż musiałaś, a to tylko w nieświadomej pogoni za bezpieczeństwem? — zapytał, maskując rozbawienie i patrząc na nią spod ściągniętych brwi, gdy z jej policzków nie schodził rumieniec.
— Robiłam to świadomie — szepnęła, wbijając spojrzenie w swoje buty. Snape prychnął, ale podał jej instrukcję do eliksiru i nic nie powiedział przez najbliższą godzinę, obrażony na cały świat.
— Skończyłam! — krzyknęła triumfalnie po godzinie, mieszając z lubością eliksir o zapachu świeżo zerwanej mięty. Swoim drobnym zwycięstwem zapomniała, że nieoficjalnie zobowiązała się do milczenia —oboje czuli się niezręcznie.
Podszedł i przyjrzał się eliksirowi, po chwili zdawkowo kiwając głową. Odszedł do swojego stanowiska, które było o wiele pokaźniejszych rozmiarów, niż jej.
— Nic pan nie powie? — burknęła, odwracając się w jego stronę.
— A co mam powiedzieć, Granger? Nie będę się zachwycać zwykłym eliksirem, pokroju tego na katar…
— Na katar?! Pan chyba kpi...!
— Nie tym tonem, Granger — piętnaście punktów od Gryffindoru — powiedział spokojnie, choć w głosie czuć było nabrzmiały jad.
Zacisnęła mocno zęby i wpatrywała się w niego morderczym spojrzeniem — Snape chętnie odpowiedział na ten przymilny gest — a ona resztką siły powstrzymała się od komentarza. Chociaż dalej wpatrywali się uparcie w swoje oczy, gorączkowo myśląc, jaką klątwę by na siebie rzucić, gdyby była taka możliwość...
— Severusie! — zawołała McGonnagall, wchodząc bez pukania do laboratorium, gdzie zastała ich oboje, jak rzucali w swoje strony błyskawice.
— Och, widzę, że przeszkadzam — powiedziała i z dziwną miną powoli się wycofywała.
— NIE! — fuknęli oboje, jak jeden mąż. W końcu Hermiona z powrotem, w milczeniu, ubrała rękawice ze smoczej skóry i zabrała się do dalszego mocowania z kapryśnym wywarem.
Snape patrzył się na jej plecy, a jego czarne oczy pluły w stronę odwróconej Gryfonki jadem. McGonnagall zachichotała.
— Mogę cię prosić, Severusie? — zapytała rozbawiona.
— Twoje towarzystwo jest lepszego OD TEGO — warknął, rzucając w uczennicę ostatnie, złe spojrzenie i ruszył do gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że Hermiona mimowolnie drgnęła ze strachu.
— Dupek — wycedziła przez zęby, ograniczając się do tylko jednej obelgi — a i tak opanowanie przyszło z trudem; miała ochotę wykrzyknąć mu w twarz, jak bardzo go nienawidzi.

 Nienawidzi? — zdziwił się Harry. — Ciągle go broniłaś, przez wszystkie lata nauki.
— Pomyślałam tak w złości — odpowiedziała Hermiona, rumieniąc się. — Ale masz rację, Harry, nie byłam w stanie go nienawidzić. Nie po tym, co zrobił.
— Tak, tak… uratował mnie, ciebie i cały świat — słyszałem to setki razy. Ale przede wszystkim ocalił ciebie i jestem mu za to wdzięczny.
— To dobrze — nie byłoby mnie na tym miejscu, gdyby nie on.
— Wiem, szanuję go za to — odparł Harry, przewracając oczami, a dziewczyna odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, naprawdę szczęśliwa.
Oboje ponownie zabrali się do słuchania mojej historii, to znaczy historii Hermiony, którą pozwoliła mi opowiadać — sama by przecież tego nie zrobiła.



9 komentarzy:

  1. Ach, przepraszam, że poprzedni rozdział skomentowałam dopiero niedawno, nie wiem, jak mógł mi umknąć :/
    Ja tu sobie myślę, że Hermiona dniami nie będzie się do nikogo odzywać, a ona śmieje się ze Ślizgonami i zaprzyjaźnia z Cassie. To znaczy, mam nadzieję, że się zaprzyjaźnią, bo ją polubiłam. I ten Antony też wydaje się fajny.
    Ogólnie, kocham Blaise'a. Hermiony nie ma kilka dni, a on już szaleje :v
    Mam nadzieję, że będzie pojawiał się częściej :3
    Snape już powrócił do swoich złośliwości. I tak go lubię xD
    Pozdrawiam i życzę większej liczby komentarzy ;-;
    Mrs Black ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co nie? Blaise jest świetny i mimo, że nie będę się tu na nim bezpośrednio skupiała to musiałam go jakoś wepchnąć do opowiadania. No musiałam, uwielbiam go.
      Nie chciałam robić z Hermiony poszkodowanej. Po pierwsze: chyba nie umiem pisać tak melancholijnie, po drugie: TO HERMIONA, nie maże się z byle powodu. A Harry i Ron po prostu ją zranili...
      Snape jest niezmiennym dupkiem, ale ja też go lubię. Pjona!
      Dziękuję za życzenia. :/

      Usuń
    2. GRATULUJĘ MRS BLACK, PANI KOMENTARZ OKAZAŁ SIĘ SETNYM! Proszę o aplauz.

      Usuń
    3. Woohoo *tańczy :v*
      Co wygrałam? :v

      Usuń
    4. A co byś chciała, moja droga?

      Usuń
    5. Och, nic xD
      To, że jestem setna jest super :v

      Usuń
  2. Rozdział zachwycający <3 Przykro mi, że nie skomentowałam poprzedniego, ale miałam małe zaległości w szkole ;/ Wracając, Snape jest taki, jaki chciałabym, żeby był. Uwielbiam jego mroczny charakter. Napady złości, docinki... w sumie wszystko. Hermiona dość szybko wróciła do świata "normalnych". Myślałam, że przez jakiś czas będzie bać się własnego cienia... Ale cóż, jak już wcześniej wspomniałam, rozdział świetny.
    ~Vena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Mam nadzieję, że to nie zaległości związane z matematyką, jak tak to łącze się z tobą w bólu. Mam z nią lekki problem.
      Snape jest dobrze opisany? To dobrze, oddycham z ulgą, bo jeszcze nie jestem taka pewna. Opisując go, stąpam po cienkim lodzie.
      Wiem, że jeśli chodzi o Hermionę, może to trochę za szybko, zastanawiam się, czy nie popełniłam błędu, ale... ona nie jest byle jakim Puchonem. Szybko wraca do formy, ALE nie martwcie się. To jeszcze nie koniec jej kłopotów.

      Usuń
  3. Lalalalalalaala, ale fajnie :DDDD
    Nie mogę skupić na niczym swoich myśli, w tym również na komentowaniu.... Forgive me!!!!!
    Patatajam na moim jednopegarożcu do następnego rozdziału!!!!

    OdpowiedzUsuń