czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział czterdziesty siódmy

            Ufałam ci.
Ufałam ci.
             Ufałam ci.
Ufałam ci.
             Ufałam ci.
Ufałam ci.

Ufała mu. Zakopując w pobliskim lesie, albo topiąc w samym jeziorze Sceleri, resztkę zdrowego rozsądku, wprawiając go w inne uczucia, do których nie przywykł, a nawet nie wiedział o ich istnieniu, ona powiedziała to, tak po prostu. Nie płakała przy tym, nie lamentowała nad jego biednym losem, nie była litościwa, tylko zdradzona. Severus zdradził tylko raz, nie wspominał tego dobrze.
Tych słów też nie będzie.
Nie mógł przeżyć tej prostoty, ona po prostu to powiedziała, jakby to było oczywistością, która bije w oczy jak wschodzące słońce, jakby była rozpaczliwą deską ratunku, aby mu powiedzieć, że tak, znowu zniszczył coś, co inni budowali długi czas. Od początku mógłby wspomnieć, że to marnotrawstwo, każda sekunda w jego towarzystwie, ale chciał, żeby sami do tego doszli; żeby się zawiedli i nie wracali, nie oczekiwał ciepła, jakie biło od drugiej osoby. Sam roztaczał się w zimnych lochach, tam był sobą.
Na jego nienaturalnie kościstej twarzy, skóra rozciągnęła się, tworząc najbardziej ironiczny, ale też sztuczny uśmiech, osoba trzecia na sam jego widok skrzywiłaby się znacznie, jakby połknęła kilo cytryn, a osoba bardziej słaba emocjonalnie, po prostu uciekłaby w popłochu.
Zaczął się rozglądać po swojej sypialni, aby upewnić się, że jest sam. Wojenne nawyki; czasami go spotykała w takich sytuacjach niespodzianka. Śmierciożercy w czasie wojny często go odwiedzali i, niestety, nie pukali do drzwi, a czekali na jego ulubionym fotelu. Gdyby Voldemort czekałby na niego rozwalony na łóżku, wcale by go ten widok nie zdziwił… ten krzywy uśmiech jeszcze raz przeszedł przez jego twarz, gdy myślał o ilości Cruciatusów, jakie rzucił na niego Czarny Pan, gdy wywalał śmierciożerców ze swoich prywatnych kwater. Nigdy potem nie wracali. W ramach zemsty zgłaszali tą zniewagę swojemu panu. Severus po zaklęciach puszył się jeszcze bardziej, nie ukazał im swojej skruchy; nikt bowiem nie wyzwał go nigdy na oficjalną skargę. Wiedzieli, że umie równie dobrze władać różdżką, co Czarny Pan. Ale on też zdawał sobie sprawę, kto jest donosicielem, do dzisiaj ich stękania o litość dzwoniły w jego uszach, wprawiając w ekscytację.
Żałować mu pozostało, że nie posiada myślodsiewni, aby wtórnie przyjrzeć się ich powoli umierającym w agonii twarzom. Oni byli potworami, postąpił słusznie, zapewne jeden śmierciożerca przypadał na jednego człowieka z białej strony, co statystycznie pomagało w wygraniu wojny… jednak co też z tego? Robił to dla siebie.
Draco miał rację, dostawał paranoi i dobrze o tym wiedział, nawet co więcej, nie miał specjalnie zamiaru nad tym pracować; paranoja po dniach, tygodniach… parowała razem z oparami jego mikstur, było jej coraz mniej, jego powojenna paranoja ustępowała, choć przychodziła następna, jeszcze gorsza.
Jednak w jego chorobie nastąpiła znaczna zmiana, kiedy chciał wymierzyć różdżkę w Granger, w niewinną i kruchą dziewczynę, uczennicę, która była teraz pod jego skrzydłami. Wtedy powojenna paranoja zaczęła ewoluować na tak ogromną skalę, jak miała miejsce ewolucja człowieka. Paranoidalnie czuł się winny i zagubiony; od tamtej chwili chciał, żeby była bezpieczna i nie zginęła z jego różdżki. To był priorytet.
Choć Hermiona Granger irytowała go, chciał ją chronić, Dracona również, on też był w niebezpieczeństwie, i, co go martwiło, nie tylko on, Severus, był zagrożeniem. Ale oni jeszcze nie wiedzieli… potarł skronie swoimi szczupłymi, jak u pianisty, palcami.
Tak, to banalne, ale czuł się za tą dwójkę odpowiedzialny. Za Dracona bardziej, ale to już wynikało z ich więzów krwi i obietnicy, jaką złożył lata temu. Granger była kompletnie inną kategorią, do której Severus jeszcze nikogo i nigdy nie zaszufladkował. Nawet nie wiedział, jak powinien tą szufladkę nazwać… w każdym razie, Hermiona musiała tam samotnie siedzieć, czekając na odpowiedni dopisek z jego strony. Dziwiło go to, a nawet w chwili kompletnego mętliku irytowało, ale jednocześnie sytuacja wydawała się zabawna, a czarny, jak jego szaty, humor towarzyszył mu przez całe życie.
Wziął butelkę jakiegoś alkoholu, którą dostał na poprzednie święta od starej przyjaciółki i uznał, że to idealny czas, aby otworzyć tą meksykańską whisky, która miała więcej procentów niż Ognista starego Ogdena. Poczuł dobre pieczenie w gardle, gdy wlał w siebie żółty napój i nawet się nie skrzywdził, chociaż tego pożałował, bo może to ulżyłoby temu smakowi. Smak jednak znikł po chwili, jak u wieloletniego alkoholika, którym zresztą był od siedemnastu lat.
Wyzwolony, przynajmniej na chwilę, od tortur wyobraźni, wziął kolejny łyk, by choć na sekundę cieszyć język charakterystycznym smakiem uwydatnionego spirytusu i wielu innych składników oraz aromatów; mógłby je wymienić wszystkie za pomocą samego węchu, w tej dziedzinie nie miał sobie równych, był w końcu Mistrzem Eliksirów, po samym zapachu mógłby stworzyć dobry duplikat, dopiero co poznanego zapachu jakiegoś płynu.
Co lubił w alkoholu? A to, że mógł bez wyrzutów sumienia, myśleć o pewnych sprawach. Nabierał odwagi, choć następnego dnia tego żałował. Nad niektórymi sprawami nie warto się rozwodzić. Problemem było to, że nie uczył się na błędach. Siedemnaście lat, dzień w dzień, popełniał te same błędy, jakby każdy dzień był taki sam i również nie zwiastował niczego nowego.
Były święta i mógł się upić bez smęcenia Dumbledore’a, McGonnagall, czy, broń cię Merlinie, Poppy. Dobrze, że Sprout siedziała zawsze cicho, bo jej reprymend by nie zniósł. Ją tolerował najbardziej z całego kółka różańcowego, najmniej gadała i dostarczała mu najlepszej jakości składniki do mikstur — a nie musiała tego robić. Dziwiła go ta bezinteresowność, ale korzystał póki mógł. Był pewien, że pewnego dnia spojrzy na niego jak na potwora, a nie osobę, która zasługuje na litość — Merlinie! — zabijał, torturował, a oni mu parzą filiżankę herbaty? Gdyby Czarny Pan wrócił zza grobu naparzyliby mu cały dzbanek? Żałośni ci ludzie, wierzą w jego przemianę, a przecież nie różnił się specjalnie ze swojego okresu, kiedy był śmierciożercą albo miał to jeszcze w planach, czyli odkąd skończył jedenaście lat.
I znowu przypomniała mu się ta nieszczęsna szkatułka, którą otwierał zawsze po alkoholu. Taki jego zwyczaj, słabość... a może jednak upamiętniająca tradycja. Przywołał ją do siebie i nawet nie wytarł od kurzu. Nie zdziwił się, kiedy zobaczył odciski palców Hermiony, dwa drobne punkty, które tylko mu przypomniały, jak bardzo jest żałosny.
Lily Evans machała do niego, a za nią rozciągały się Jasne Błonia Hogwartu. Pamiętał, kiedy robił to zdjęcie. Dzień ukończenia szkoły, w którym pozwoliła mu ostatni dzień na swoje towarzystwo, chociaż byli skłóceni od roku, od momentu, w którym nazwał ją szlamą. Ten dzień był ich ostatecznym pożegnaniem, mieli wkroczyć w dorosłość osobno, a nie było to trudne, bo obrali dwa inne fronty. Tęsknił, ona też tęskniła — wiedział to. James Potter i jego przyjaciele od siedmiu boleści nie mogli zrozumieć, że Severus nigdy nie kochał Lily Evans tak, jak to sobie kreowali. Oni mózgami byli na poziomie gumochłona; jak się Snape’owi zdawało, nie rozumieli, że są różne rodzaje miłości. Tylko Lily rozumiała, bo sama czuła identyczną zażyłość. Zakochała się w Potterze, ale sama kiedyś przyznała, że nie jest to tak silne uczucie, jak uczucie przyjaźni do niego; zapamiętał te słowa bardzo dobrze. Powiedziała mu to w czasie jesiennego balu, gdy Potter znowu zachował się jak kretyn, a Lily ponownie przez niego płakała w ramię Snape'a.
Severus nie był sentymentalny, ale ona była jego wyjątkiem. Starym przyjacielem, którego nie był w stanie do końca zapomnieć, a tym bardziej opłakać, oczywiście, mówiąc w przenośni, on nie płakał od chwili, gdy umarła. Nie było takich łez, które byłyby gorsze od tych, które wylał nad ciałem martwej Lily. Jego słodkiej Lily.
Nie płakał od siedemnastu lat.
On i Evans odetchnęli z ulgą, gdy zrozumieli, że ich zapachy w amortencji różnią się, a ich wspólna teoria mocnej przyjaźni sprawdziła się. Odetchnęli z ulgą, oboje i to wcale nie było bolesne. Nie pasowali do siebie, oprócz tego jednego rozpaczliwego pocałunku na pożegnanie, kiedy widzieli się przedostatni raz. W ten sam dzień, kiedy zrobiono fotografię ze szkatułki.
Potem na przeszkodzie pojawiły się te same patronusy, to już było łatwiejsze do wytłumaczenia, byli bratnimi duszami. W historii coś takiego miało miejsce. Sam Dumbledore nie wiedział, jak ich wspólne uczucie nazwać, więc wcisnął młodemu Potterowi kit, że ją kocha. Tak kocha, ale w inny sposób — zresztą, co to za farsa, że musiał się ze swoich uczuć tłumaczyć jakiemuś gówniarzowi, którego bezczelność proporcjonalnie pokrywała się z zarozumiałością jego zmarłego ojca. Stary Drops zestarzał się na dobre i jeszcze miesza uczniom w głowach, że on, Severus Snape, postrach Hogwartu, ma uczucia. Dobre sobie. Wolał być uznawanym za sarkastycznego dupka, niż być jak taki Lupin, który dalej się łudził, że stworzy fantastyczną, normalną… (wilczą)… rodzinkę z Tonks, a właściwie już Nimfadorą Lupin.
Jego ego niebezpiecznie rosło, kiedy myślał, jak bardzo ludzie się go boją. Jak bardzo się im wydaje inny niż reszta, stąd ten strach. Przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy, samotność towarzyszyła mu od urodzenia — a on z wiekiem przyzwyczajał się do jej milczącego towarzystwa.
Tej nocy był w dobrym humorze, choć mięśnie mu boleśnie drgały. Zielone oczy, które powinien był uratować, po raz tysięczny umarły i bezpowrotnie zgasły. Co noc miał nadzieję, że jest to tylko koszmar. Ale ona przecież dalej nie żyła.
I jeszcze ten nieszczęsny, czekoladowy brąz. Ile skruchy było w tym kolorze.

17 komentarzy:

  1. Świetne przemyślenia Severusa, zaszufladkowanie Hermiony, żeby ją chronić, mimo że go irytowała, jejć :D
    Jak ja nie cierpię Lily, sama nie wiem, czy ich relacja przedstawiona jako "bratnie dusze" w twoim opowiadaniu sprawi, że zacznę ją tolerować, ale... i tak mnie wkurza! ;_;
    Omnomnom, czekoladowy brąz... tak, o tym kolorze oczu masz myśleć, Severusie. Żadne zielone oczy! Tylko i wyłącznie brązowe, dobry tok myślenia :D
    Do kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Severus szufladkuje, każdego człowieka... co jest idealnym przykładem, że zachowuje się jak człowiek; każdy z nas ma takie szuflady... czasami się zdarza intrygujący wyjątek, który nie pasuje do żadnego dopisku, szuflady. Hermiona w szufladzie ,,uczniowie"? Nie... Może ,,irytujący uczniowie"? Też niekoniecznie.
      W pierwotnym pomyśle, kiedy nie zaczytywałam się innymi blogami, lubiłam miłość Severusa do Lily, ale teraz... wolę ich w takiej roli, a też nie chcę uciekać od kanonu, tylko go wyjaśnić na mój sposób. :)
      Do kolejnego!

      Usuń
  2. Kocham te przemyślenia Seva, i cieszę się, że zrobiłaś z Lily przyjaciółkę a nie dawną ukochaną. Nie toleruje Snily..
    Ogólnie rozdział świetny ale wkradła ci się mała literówka: McGonagall.
    Te czekoladowe oczy, mam nadzieję że Severus niedługo uprzytomni sobie że Hermiona coś dla niego znaczy.
    Pozdrawiam i weny życzę Calida.
    Do pojutrza (chyba,że....będzie jakaś cudna niespodzianka wcześniej) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literówka poprawiona, Moody by się Cię za tą czujność nagrodził, a ja dziękuję. Kopnęłam się w nazwisku, Chryste...
      Dziękuję, poprawiałam go i dopisywałam, kiedy byłam po prostu padnięta. Ale nie wyszło chyba tak źle, jak myślałam... a przynajmniej wolę go więcej nie czytać, bo to byłby o jeden raz za dużo.
      Do jutra! :)

      Usuń
  3. No kurczę! Jak ja kocham rozdziały z przemyśleniami Severusa! <3 W większości opowiadań (głównie chodzi mi o Sevmione, bo w takich najczęściej można je spotkać) albo jest ich jak na lekarstwo (dominują rozważania Hermiony, czy innych bohaterów), albo w ogóle ich nie ma, a przecież Snape jest tak niesamowitą, wielowymiarową postacią, że opisywanie jego uczuć, mimo że trudne, ze względu na jego złożoność, to prawdziwa gratka i przyjemność dla twórców! Właśnie owa "wielowymiarowość" daje ogromne pole do popisu! Snape przecież nie był pozbawiony uczuć, chociaż usilnie próbował udawać, że wszystko po nim spływa, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, sporo się "w nim" działo (hahah, co za rym!). Super, że to wykorzystujesz u siebie. Nie wiem, czy to on jest tym tajemniczym ukochanym Hermiony, ale mam nadzieję, że nawet, jeśli nie, to częściej będziesz pisała o jego odczuciach. Może pokusisz się o narrację pierwszoosobową? :) Przy okazji - trzymaj kciuki, proszę - w poniedziałek kolejny egzamin, od którego zależy, czy mnie wywalą ze studiów! :( Jestem prze-ra-żo-na! ;(
    Pozdrawiam! I do następnego!
    Angel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę trzymać kciuki, a nawet nie muszę, wiem, że sobie poradzisz. Oby przerażenie zmieniło się w determinację. Napisz, jak będzie już coś wiadomo. Jak coś dodam jakiś specjalny rozdział na życzenie, jeśli Ci się nie uda... a jak Ci się uda, to dodam specjalny rozdział w ramach triumfu. Ucz się!
      A co do rozdziału, w większości się z tobą zgadzam. Często w Sevmione... brakuje mi Severusa, paradoks. Ale też nie chcę go nadużyć, on jest jakby na specjalną okazję. Jest wyjątkowy, kiedy nagle się pojawiają jego przemyślenia.
      Nie możecie też mówić, że go brakuje, bo Hermiona spędza u niego godziny na tym felernym projekcie.
      I znowu masz rację, Snape jest trudny, muszę do niego podchodzić z metodą prób i błędów. Ale jakie efekty, kiedy w końcu się uda. Może tu ich nie widać, ale kiedyś na pewno będą. :)
      O nie, narracja pierwszoosobowa jest nie dla mnie. Lubię opisywać różne losy bohaterów z różnej perspektywy, coś takiego jest po prostu ograniczeniem. Ale może kiedyś... narracja pierwszoosobowa Snape'a; to by było wyzwanie!
      Do jutra! ( Albo do kiedyś, nie wchodź tu, dopóki nie będziesz umieć na piątkę, zobaczysz, odpytam Cię w komentarzu! ).

      Usuń
  4. Na wstępie musze powiedzieć, że komentarz jest dzisiaj z jednego powodu - wczoraj nie miałam czasu.
    Rozdział z przemyśleniami Severusa będzie od dziś jednym z moich ulubionych. Idealnie wszystko opisałaś i nie zrobiłaś z Lili okropnej jędzy, która porzuciła go bez większego powodu. Często spotykam się z założeniem, że matka Harr'ego zaczęła nienawidzić Seva i te wszystkie lata przyjaźni pękły jak mydlana bańka, za którą płakał tylko on sam.
    Motyw Hermiony, choć krótki to spodobał mi się. Severus uważa ją za ważną osobę, którą będzie chronić nawet przed samym sobą. To wojna zniszczyła człowieka, którym jest Severus Snape, to wszystkie wydarzenia mające miejsce w jego życiu sprawiły, że stał się właśnie taki. Tłamsi swoje uczucia, a prawdziwą twarz chowa za maską ironii i sarkazmu, choć jako człowiek ma w sobie wir emocji.
    Od zawsze wydawało mi się, że człowiek który ukrywa uczucia ma ich najwięcej i w pewnym momencie ich natłok sprawia, że taka osoba musi je z siebie wyrzucić,a Sev nie płakał od tych 17 lat. Ja powiem tylko, że zdrowiej byłoby dla niego popłakać sobie, a nie zapijać się. Alkoholizm niszczy ludzi, ale czy można zniszczyć, kogoś kto już jest zniszczony?
    Pozdrawiam, Anai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że lepiej to ujęłaś niż ja.
      Problem jest tylko taki, że ja nie wyobrażam sobie, jak on płacze. Łzy równa się słabość, ja sama tak sądzę i ,,mój" Severus też. Nie wiem, jak to z nim będzie, ale tak czy inaczej, on codziennie wyrzuca z siebie emocje, tylko wrzeszcząc i wyżywać się z byle powodu; innego sposobu nie zna. A płakać... nie.
      To znaczy Severus nie jest alkoholikiem alkoholikiem... nie pije przed swoimi lekcjami, po lekcjach. Robi to, kiedy nie może zatrzymać swoich myśli.
      Również pozdrawiam i dziękuję za analizę. :)

      Usuń
    2. Oj tam, przesadzasz.
      Płaczący Severus. Sama sobie właściwie tego nie potrafię wyobrazić, ale cały ten żal zebrany w nim z każdym dniem staje się coraz większy, a samo wrzeszczenie nie pozwoli pozbyć się wszystkich emocji. Któregoś dnia jego sposób zawiedzie.
      Uważam inaczej. łzy nie zawsze są słabością, ten który nie wstydzi się łez też silny, tylko na swój własny sposób. Nie wielu utożsamia łzy z czymś co nie byłoby słabością. Sama po sobie wiem, że dużo lepiej jest się wypłakać w nocy, demony przeszłości zawsze wtedy stają się silniejsze, tylko po ty by iść przez życie z wysoko uniesioną głową, być szczęśliwym nawet w niewielkim stopniu. Łzawe nocy dodają mi sił, pozwalają pozbyć się negatywnych emocji zebranych od ostatniego razu. Dlatego uważam, że nie są czymś złym.
      To właśnie chowanie się za maską, to ogranicza wyobraźnię i nasze czyny. Nieumiejętność w okazywaniu emocji, któregoś dnia go zniszczy. Chociaż jest tylko człowiekiem i nie może ciągle się ukrywać, dlatego wierzę, że któregoś dnia nauczy się je ukazywać, nauczy się nie nienawidzić siebie i uwolni się od dręczącej go przeszłości.
      Wielkie umysły tak mają, ich myśli mkną przez głowę z zawrotną prędkością i nie wiele mogą na to poradzić. Severus jest wybitnym umysłem, dlatego niewielu potrafi zrozumieć jego stan, gdy wpada w głęboką zadumę.
      Cóż, ja już chyba zawszę będę pozdrawiać, więc :
      Pozdrawiam, Anai :D

      Usuń
    3. Jak nie mówiłam, że on nigdy już nie będzie płakał, że nie będzie czuł żalu, i tak dalej. Po prostu nie będzie tego okazywał. Severus Snape jest skrytym człowiekiem, nawet przed samym sobą ukrywa większość uczuć.
      Po części się z tobą zgadzam, łzy nie są słabością, tylko raczej przejawem bezsilności. Nikt nie chce się czuć bezsilny, absolutnie nikt, a Severus doskonale o tym wie, więc woli inne metody na jej okazywanie. Może bardziej drastyczne jak alkohol, ale to po nich nie czuje się słaby, więc robi to dalej.
      Jasne, to go wyniszcza, ale autodestrukcja jest mu doskonale znana. Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Ale mi głupio ;-; Ja dopiero dziś, a do tego nie mam czasu na ładny komentarz .-.
    Bardzo fajnie, że przedstawiłaś Lily i Severusa jako przyjaciół :D
    Swoją drogą, jaki on mroczny, jak bardzo udaje, że bez uczuć :v
    I wspomniał o tych brązowych oczkach. I dalej mówi, że nic dla niego nie znaczy? :3
    Zamiast się zebrać, tylko by pił,ach ten Snape ;-
    Do pojutrza! :D
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pił, a co?... Kto by postąpił w jego skórze inaczej?
      Cieszę się, że w ogóle ktoś się odezwał. Jakoś nie mam weny. :(
      Brązowy kolor, nie oczy! To tylko kolor z jego snów, nie przesadzajmy... tylko kolor. :)
      Do jutra!

      Usuń
    2. Ale ten kolor skądś się wziął, no niee? ;D
      Tym, bardziej, że "z jego snów".
      Z podświadomością nie wygrasz <3

      Usuń
    3. Jasne, że nie wygram, ale niczego bezpośrednio mówić nie będę. I tak za dużo mówię w komentarzach, bo mnie podpuszczacie, sępy jedne no. ;-;

      Usuń
  6. Nananaa~, cześć!
    Dwutygodniowe studenckie wolne, między semestrami mi się kończy. Jestem załamana xd

    Co do rozdziału.. te przemyślenia Seva! Ohohohoh*.* ~
    "(..) to marnotrawstwo, każda sekunda w jego towarzystwie, ale chciał, żeby sami do tego doszli; żeby się zawiedli i nie wracali, nie oczekiwał ciepła, jakie biło od drugiej osoby." - płaczę, tak bardzo płaczę i pomimo, że rzucałby we mnie Avadami, przytuliłabym go tak mocno!
    Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, co on przeżywał przez te wszystkie lata, zaczynając od dzieciństwa, szkoły i na podwójnym szpiegostwie kończąc.. Nie powinnam się wczuwać w tekst, ale jest mi tak źle, tak rozpaczliwie źle, jak to czytam, ta samotność wprost bijąca od niego.. - ughjwsedfrgty.
    Autorko!
    Ładnie to tak, wprowadzać czytelnia w taki stan? xd
    (Ojjjjj, ładnie, chcę więcej! :3)
    Nie ma się też, co dziwić jego paranoi, znowu się powtórzę, ale po tym co przeszedł, nawyki zostają i wcale nie tak łatwo nagle je odrzucić.

    "(..)potarł skronie swoimi szczupłymi, jak u pianisty, palcami." - <3

    Cha! Nie da się Granger'ówny tak łatwo zaszufladkować Sev:D trochę się namęczy nad tym;d

    "Wyzwolony, przynajmniej na chwilę, od tortur wyobraźni,(..)" - <3

    Chachachachacha, i jest moja Sprout! I bardzo dobrze, że moją taką relację (w końcu ona jest Puchonką, jakby nie patrzeć), przynajmniej mam 100% pewność, że nie mieli romansu (ughhhh) ;D

    "Gdyby Czarny Pan wrócił zza grobu naparzyliby mu cały dzbanek" - chacha! Okay! Znowu po smętnym, ale jakże genialnym początku, znalazłam perełkę, która mnie rozwaliła:D myślę, że z ciasta, Voldek też by się ucieszył:D

    O Lilka! Rozumiem, Twoją odpowiedź, na mój komentarz.. nie dziwię się, że Lily była dla niego ważna, znali się od małego. Cieszą mnie te zmiany nastrojów w tym rozdziale, ta sentymentalność Severusa, mimo wszystko bardzo do niego pasuje.
    I tak pięknie opisałaś tą tęsknotę.. " Ale ona przecież dalej nie żyła."
    Będę się powtarzać, tak długo, jak będą takie ostanie zdania - CO ZA KOŃCÓWKA! <3
    "I jeszcze ten nieszczęsny, czekoladowy brąz. Ile skruchy było w tym kolorze."
    <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  7. No dobra, trochę cię ostatnio okłamałam. Zresztą, samą siebie też. Myślałam, miałam nadzieję, pamiętałam (!) że skończyłam na 49, a tu szok bo nawet tego jeszcze nie czytałam... To po prostu takie... uhghgh
    Mówiłam, że kocham twoje opowiadanie? Nie? To mówię teraz.
    W gruncie rzeczy cieszę się, że nie zrobiłaś z Evans jakiejś, za przeproszeniem, ździry, bo tyle się tego naczytałam, że niedobrze się robi, jak znajduję po raz kolejny coś takiego.
    Nie umiem konkretnie wypowiedzieć się na temat rozdziału... (kto wpadł na pomysł, żeby w piątki robić zajęcia do piętnastej?) ale to i tak cud, że jestem, więc lecę czytać dalej; :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak coś mnie się wydawało, że chyba nie czterdziesty dziewiąty, ale nie chciało mi się jakoś sprawdzać, więc co miałam się kłócić o taką błahą sprawę?
      Jeśli chodzi o Lily, to nie chciałam odbiegać od kanonu jakoś bardzo i kompletnie ją skreślać, choć nie przepadam za nią, jeśli chodzi o Severusa. To takie... dziwne. Chory zbieg okoliczności.
      Kiedyś kończyłam w piątek o szesnastej... zawsze miałam po takich lekcjach kompletną głupawkę, nauczyciele i koledzy patrzyli jak na wariatkę, ale ja bawiłam się świetnie!

      Usuń