Teleportowali
się z głośnym trzaskiem, a Snape od razu puścił jej rękę i potarł o szatę,
jakby właśnie ubrudził się szlamem, co za ironia; cudowny bohater wojenny,
jeszcze srebrnej zbroi mu brakowało do pełni prestiżu. Przewróciła oczami.
— Idziemy —
szli piaskowym brzegiem, wcale się nie spieszyli. W każdym razie Hermiona się
nie spieszyła, bo została w tyle, ona zapatrzyła się w błękitne fale, bo mogły
się wtedy dla niej zaliczać do magicznych cudów, ale zdecydowanie to było zbyt
dramatyczne. Severus zainteresował się własnymi myślami i nawet na nią nie
zerknął, więc nie była przyłapana w swoich cichych westchnieniach do wody,
która przypominała jej modre oczy Fleur Weasley. Nie wiedziała, skąd to
porównanie. Nie przepadała za Flegmą, ale jednak… tak, to był ten sam kolor.
Swoją drogą, bardzo piękny i zbyt, jej zdaniem, wydumany. Tylko ktoś płytki
mógł zamieszkać w tak idealnym miejscu, które było dla Severusa i Hermiony przytłaczające.
— Ale się
odstawiłeś — zażartowała, żeby przerwać ciszę. Założył na siebie te same czarne
szaty, co zawsze. Chociaż wiedziała, że ma milion sztuk tych samych, czarnych
rzeczy, nie chciała mu szczędzić przytyków. Skrupulatnie dbał o swój image, aby
mu to wypominać. Bo przyznać się, że jego mroczny styl przyprawiał ją o
palpitacje, nie zamierzała. Zostawał więc śmiech.
— Ustalmy
coś — syknął, łapiąc ją boleśnie za ramię i przyciągając w swoją stronę tak
blisko, że mógł liczyć piegi na jej twarzy, a ona miała idealny widok na jego
wąskie usta, z których wydobywał się syk — kiedy tam wejdziemy, skończy się
spoufalanie, panno Granger. Masz się do mnie odnosić z szacunkiem, Granger,
pamiętaj, że jesteś uczennicą, a ja twoim nauczycielem. Czy to jasne? — zapytał
jadowicie.
Syczał
prosto w jej usta. Czuła jeszcze zapach czarnej kawy, którą wypił przed
wyjściem. Którą raczej wypili wspólnie z jednego kubka. Och, chciała go tylko
zdenerwować, ale teraz zapach mielonych ziaren będzie ją prześladował cały wieczór.
Próbowała udawać, że wcale się go nie boi, chociaż potulnie mu odpowiedziała,
za co miała się ochotę utopić.
— Jasne —
jej głos był cichy, przez co doprowadziło Severusa do kpiącego uśmiechu. W
końcu ją puścił, a ona rozmasowała sobie ramię. Pewnie będzie miała siniaka. —
Ale tylko tam będziesz dla mnie nauczycielem. — Dodała już pewniej, miło
zmazując z jego twarzy uśmieszek.
— Co proszę?
— odwrócił się z powrotem w jej stronę. Parsknął szyderczo. — Próbujesz mi
dyktować warunki?! Przypominam ci, że…
— Przymknij
się na chwilę. Wiem, że nie jesteś tu ze zwykłego widzimisię, że nie kazałeś mi
zostać w Hogwarcie na święta bez powodu. Nie wiem, czemu godzisz się na moje
towarzystwo, pewnie robisz to na czyjeś polecenie — domyślam się, że
Dumbledore’a…
Uniósł
kpiąco brew, ale był pełen uznania jej inteligencji i niewątpliwie dobrze
działającej dedukcji.
— ... wiem
jednak, że nawet na jego polecenie nie pokazałbyś swojej prawdziwej twarzy. A
robiłeś to przy mnie nieraz, nie wmówisz mi, że nic to dla ciebie nie znaczyło —
co słowo jej głos skąpił na mocy, aż w końcu bez pożegnania odeszła w stronę
domu, gdzie zebrali się już pewnie wszyscy goście. Światła były pozapalane w
całym domu, a świąteczne dekoracje oświetlały dom, nadając mu czerwoną
poświatę. Nie było śniegu, ale ktoś magicznie wyczarował go, że sypał wesoło
wokół podwórka. Były to podobnie rzucone zaklęcie, jak na sufit w Wielkiej Sali.
— Hermiona! —
Harry wybiegł z domu i chwycił ją w ramiona, okręcając trzysta
sześćdziesiąt stopni wokół własnej osi. Jego zielone oczy zaświeciły się.
— Myślałem, że już nie przyjedziesz, chodź, wszyscy czekają… na was.
Skrzywił
się, kiedy powiedział to w liczbie mnogiej, a ona dostrzegła tylko, jak czarne
szaty znikają w środku domu. Weszła z Harrym do środka, gdzie było tak
świątecznie, że aż widać kto urządzał wnętrze magicznymi ozdobami. Fred i
George rozmawiali jeszcze, czy gnom, zastępujący zawieszonego na suficie
aniołka, powinien wisieć akurat tutaj.
— Och,
nareszcie — Molly uścisnęła ją serdecznie — już myślałam, że nigdy się nie
zjawicie. Zdejmij płaszcz, bo się ugotujesz.
— Cześć —
kolejna osoba chętna do spoufalonego przywitania, Ron, oczywiście. Z jakiegoś
powodu większa część form dotyku ze strony ludzi ją irytowała. Ale miała ochotę
zrzucić się z Wieży, bo Severus już jej się rzucał na mózg. Za dużo jego
towarzystwa.
— Jak tam? —
uśmiechnęła się w jego stronę, ale obraz jej się zamazał, bo dostała śnieżką w
twarz i już po chwili dało się słyszeć krzyki Pani Weasley:
— Mówiłam
wam, żebyście nie przywoływali prawdziwego śniegu, myślałam, że choć trochę w y
d o r o ś l e l i ś c i e! — Molly
właśnie zdzieliła ścierką bliźniaków. George i Fred próbowali
się jakoś bronić, ale ich matka miała lepsze oko do celowania niż myśleli.
— Proszę —
Hagrid podał jej chusteczkę wielkości obrusa — cholibka, te Fred i George to
same problemy, są jeszcze gorszy niż kiedy chodzieli do Hogwartu. Znajdowałem
ich w Zakazanym Lesie i do tego jeszcze w jednym kawałeczku! Nigdy nie zapomnę,
jak zabierali Aragogowi przez tydzień wieprzowinę...
Uścisnęła
go na przywitanie.
— W ogóle
żeście mnie z Harrym i Ronem ni odwiedzacie, z wami się najlepiej plotkowało,
pamiętam jeszcze was jako dzieciaki, które wywęszyły mi Puszka, a potem
Norberta, cholibka… co za czasy — w jego dużych oczach zakręciły się łzy, był
już nieźle wstawiony; musiała się dużo ze Snapem spóźnić.
Usiadła przy
stole, gdzie już każdy znalazł swoje miejsce. Siedziała między Ronem, a Billem.
Koło Ronalda Harry. Nawet dalej zauważyła Remusa, który bawił się ze swoim
synkiem, który właśnie zmienił sobie kolor włosów na turkusowy.
— To jego
ulubiony kolor — poinformował ją Lupin, który chyba nigdy nie wyglądał lepiej.
Nie miał postrzępionych szat, a twarz wyglądała młodziej, gdy uśmiech poszerzał
mu twarz. Hermiona nigdy nie widziała go tak szczęśliwego. — Tak samo jak
Nimfadory…
— Remusie —
syknęła Tonks, którą chyba już zawsze będzie tak nazywać, mimo że wzięli ślub i
teraz była Panią Lupin. Przecież w myślach może tak sobie o niej mówić.
Na jej
pustym talerzu wylądował wściekły gnom, który teraz uciekał przez stół.
— Wybacz,
Hermiono — krzyknął Charlie, próbując wymierzyć w oddalające się stworzonko i
jednocześnie patrzeć, czy przypadkiem Molly na niego nie patrzy, ale ona była
zajęta rozmową z Severusem i Albusem Dumbledorem.
— Jest z
tobą bezpieczna, Severusie? — zapytała cicho Pani Weasley, zarzucając swoim
matczynym tonem jego majestatyczną, nieczułą osobę.
— Nie. Jest
irytująca i mam ochotę mu ją wcisnąć, żeby tylko się zamknęła. Na zawsze. —
Uśmiechnął się pogardliwie.
— Severusie!
— Skarcił go Dumbledore, ale Molly uśmiechnęła się delikatnie, jakby z jego
tyrad zrozumiała o wiele więcej niż Albus. I tak też po fakcie było, Severus
nigdy bezpośrednio nie mówił, co go trapi.
Zarumieniła się,
gdy cała trójka zawiesiła na niej wzrok i zwróciła swoją uwagę na Remusa.
—… będę ci
mówił Nimfadora, bo to piękne imię — kłócił się Remus ze swoją żoną, której
włosy przypominały kolorem płatki soczystej, czerwonej róży z miodowymi
refleksami. Ten miód podobał się Hermionie, pewnie było to rozbawienie,
pomieszane, oczywiście, z czystą furią.
— A idź ty —
machnęła ręką Dora i zabrała mu synka z rąk i poszła do łazienki, bo mały był
najwyraźniej głodny, trochę zaczął płakać. Ale to wzrok Lupina wywołał na usta
Hermiony uśmiech, bo wpatrywał się rozmarzony w oddającą sylwetkę Tonks. Na
jego twarzy błąkał się jakiś spokojny ton, bardzo harmonijny.
— Ciekawa
jestem, co by się stało gdyby jednak Dora nie zaciągnęła cię przed ołtarz —
zagadnęła Hermiona zadziornie, a Kingsley zaśmiał się tubalnie na widok
skwaszonej miny Remusa.
— Pewnie
dalej miałby na obiad sarnę — odpowiedział jej Shacklebolt.
— Bill —
zaszczebiotała Fleur z tą samą słodyczą w głosie — mógłbiś mi pomóc? — jej
angielski poprawił się, bo już przynajmniej nie dorzucała do niego francuskiego
„r”, choć wymawianie literki ,,h" dalej wydawało jej się absurdalnym
wymysłem Anglików.
— Oczywiście
— odsunął krzesło od stołu i wstał, aby potem razem wyszli na zewnątrz przez
kuchnię. Kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi, otworzyły się drugie, wejściowe,
obijając o ścianę z łoskotem.
— Witam, moi
mili! — krzyknął na powitanie Blaise, a Hermionę zatkało, bo nie sądziła, że
się tu zjawi. Nawet nie brała tego pod uwagę… Jednak z drugiej strony… Niewiele
myślała przez ostatnie dni o przyziemnych sprawach. Chrząknęła cicho. Ale nie
zauważyła, że przed Blaisem kroczyła pewnie w jej stronę… Cassie.
— Merlinie! —
pisnęła Granger i rzuciła jej się na szyję. Dziewczyna o czarnych i lśniących
włosach, które mieniły się zdrowo w blasku różnobarwnych lampek, zaśmiała się.
— Udusisz
mnie…
— Przepraszam
— bąknęła, odsuwając się, ale z ust nie schodził jej uśmiech. I ulga. — Jak się
czujesz, jak było, przepraszam, że cię nie odwiedzałam i przepraszam, że to
wypiłaś, to moja wina, naprawdę…
— Ale ty
dużo gadasz — rzucił w jej stronę Ron, a kilka osób zaśmiało się, ale machnęła
na nich ręką.
— Właśnie,
za bardzo się spinasz — dodała Cassie i uśmiechnęła się tajemniczo, dodając
ciszej. — Jesteś tu z nim?
— Co? Z
Ronem, nie…
— Nie
mówiłam o nim. Dużo się działo, gdy mnie nie było, co? — powiedziała dziwnie
spokojnie, ale Hermiona nie mogła nic dodać, bo weszła do środka rozchichotana
Fleur, trzymając Billa za rękę.
— Kochani,
chodźcie na zewnątrz, wszystko gotowi — krzyknęła, a cały zdziwiony tłum
wyszedł na zewnątrz, gdzie wcale nie było zimno, choć padał magiczny śnieg. —
Cieszę się, że tak wielu z was mogę gościć w swoim domu, jesteśmi tu całą
rodziną, choć wielu z was nie jest ze sobą spokrewnionych, to rodzinne więzy
czuć tu tak bardzo, że…
Jej modre
oczy zaszły łzami, a Bill pocałował ją w czoło i dokończył za nią.
— Nie
przedłużając, bo Fleur ma pociąg do dramatu, zwłaszcza w ostatnim czasie — tu
spojrzał na jej płaski brzuch — według Hermiony, to nie był najlepszy pomysł,
aby przekazać radosną nowinę, no ale… — a kilka westchnień zdziwienia przeszło
przez ogródek, a Molly Weasley aż krzyknęła — przygotowaliśmy dla was to —
pstryknął palcami i za jego plecami odkryła się ogromna choinka, przystrojona w
bombki, które mieniły się w każdym możliwym kolorze, a pod nią było ponad sto
prezentów — po kilka dla każdego.
— Merlinie —
wydarło się z kilku gardeł.
— Każda
bombka, która nie jest w srebrnym kolorze, ma wygrawerowane imię. Każda w innym
kolorze, które z Fleur uznaliśmy za stosowne, zgodnie z czyimś charakterem.
Ach, np. profesor Snape ma czarną.
Śmiech
potoczył się po ogródku, a Hermiona samego zainteresowanego znalazła na samym
końcu, był wysoki, więc nie trudno go było znaleźć. Podeszła do niego, udając,
że nie widzi wymownego wzroku Cassie.
— Bill
zadbał o… pana… image — odezwała się, ale on dalej miał kwaśną minę, która
błagała, żeby ktoś go stąd zabrał. — Przecież nie jest tu tak źle. — Hermionie
podobał się pomysł z bombkami, Fleur i Bill stworzyli dla każdej osoby
namiastkę prawdziwej magii.
— Jak się
lubi bandę sentymentalnych oferm — zachichotała na tą wzmiankę, a Snape
spojrzał na nią dziwnie, ale pokręcił niezauważalnie głową i znowu przeniósł
onyksowe oczy na zbiorowisko z chłodną rezerwą. — Idź po prezenty, Granger, a
nie stoisz jak kołek.
— Niech inni
się pomęczą w szukaniu, a ja podejdę jako przedostatnia i robotę będę miała z
głowy. — Gdy to mówiła, mogłaby przysiąc, że Severus się uśmiechnął. Nie chłodne
uniesienie warg, czy kącików. Po upłynięciu chwili już wiedziała, że to nie
była żadna iluzja.
—
Przedostatnia? — zakpił.
— Rozumiem,
że panu też się nie spieszy — dodała i obserwowała, jak zaczyna się napór na
już drgającą choinkę w poszukiwaniu swojej bombki z imieniem, której kolor
odpowiadał kolorowi papieru, w którym były zapakowane prezenty.
— Mi się
spieszy do lochów — burknął.
— Naprawdę
pan marudzi — sarknęła, a dziwnie było jej po takim czasie mówić do niego na
„pan”. Nie wiedziała tego, ale on też czuł się z tym nieswojo, a przecież był
do tego uczucia przyzwyczajony. — Nawet dla cie… pana — poprawiła się od razu,
ignorując jego dzikie spojrzenie. Nikt ich nie podsłuchiwał. — Są prezenty.
— Jesteś
nieznośna — warknął.
— Za to pan
jest idealnym, cierpliwym rozmówcą.
— Granger!
— Też mam
krzyknąć pana imię, żeby było panu miło?
— G r a n g
e r!
— Kusi pan… —
zachichotała, doprowadzając go do czystej furii, że odsunął się od niej na parę
metrów, opierając z nonszalancją… tak cholernie pociągającą nonszalancją… o
ścianę domu.
Tłum powoli
zmierzał z powrotem do domu, bo nawet jeśli śnieg nie był prawdziwy, to było
tylko kilka stopni na plusie. Ostatnia weszła do środka Cassie, która udała, że
ich nie zauważyła, choć uśmiechała się do swoich prezentów zadziornie. Zostali
sami.
— Nareszcie —
westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się na widok choinki, która czekała tylko, żeby
do niej podejść. — Idziemy, Severusie?
Spojrzał na
nią spod byka.
— Granger,
co ja…
— Mówiłeś,
że kiedy znajdziemy się w środku mam się do ciebie odnosić z szacunkiem, a
jesteśmy na zewnątrz, na dodatek zupełnie sami — wyjęła różdżkę i rzuciła na
okna domu zaklęcie. Gdy ktoś przez nie wyjrzy, nawet jeśli będzie patrzył na
choinkę, pod którą stoją — nie dostrzeże ich.
— Wymądrzasz
się po raz kolejny — pokręcił głową, ale dołączył do niej i ściągnął z choinki
czarną bombkę ze swoim wygrawerowanym imieniem. Stuknął w nią różdżką, a kula
rozsypała się w proch.
— Ale jesteś
nieczuły… — przewróciła oczami i znalazła swoją bombkę na samej górze, musiała
ją przywołać, nie dostrzegła jej wcześniej, bo wydawała się srebrna. Tylko nie
była posypana brokatem, jak reszta. — Zobacz — szepnęła w jego stronę i
pokazała mu bombkę. Była całkowicie biała, jak płatek śniegu. Jego była czarna
jak smoła, oczywiście, dopóki nie obróciła się w pył.
Zawiesiła ją
z powrotem na choince i sięgnęła po czarny prezent, aby mu go podać.
— Mogłaś
użyć zaklęcia przywołującego, a nie babrać się w śniegu — zadrwił i przyjął
niechętnie paczki. Spodziewał się może jednej, ale nie siedmiu, co tylko go
zirytowało.
— Ale co to
by było za przyjemność? Coś takiego ma w sobie klimat — uśmiechnęła się do
niego, ścierając z czerwonego nosa śnieg. Skrzywił się pogardliwie. Jak on
nienawidził świąt, na dodatek miał obok siebie irytującą gówniarę, która na
domiar złego była Gryfonką.
— Idiotyzmy —
mruknął i wysłał prezenty do Hogwartu. Nie zamierzał ich ruszać teraz i to przy
niej. Niektóre mogłyby się okazać wysoce niekonwencjonalne. Hermiona jednak
dalej siedziała w śniegu i właśnie rozerwała jakąś kopertkę. Był Mistrzem Oklumencji
i czuł emocje innych ludzi, co pozwalało mu niegdyś manipulację, ale od Granger
znikąd zaczęła bić histeria.
Rozwinęła
list, a ręce się jej telepały, jakby widział swoje po kilkugodzinnym
Cruciatusie.
W liście
było kilka zdań, które przeczytała, aż w końcu wypadł jej z rąk. Rozchyliła
usta w szoku, a z oczu popłynęły łzy. Ściągnął brwi i kucnął obok niej. Zaczęło
jej brakować powietrza na łzy i zaczęła zwyczajnie szlochać, podkulając kolana
pod brodę…
— Granger —
warknął, automatycznie maskując zdziwienie. Spojrzała w jego oczy, a potem
kiwnięciem wskazała na list.
Droga
Hermiono,
Wiem, co
czujesz, chociaż może to za duże słowo, ale nie martw się. Moja misja trwa,
żyję i nie chcę, żebyś o mnie myślała. Po prostu zapomnij. Nie chcę dawać Ci
nadziei, że wrócę. Przypomnij sobie moje ostatnie słowa, wiem, że pamiętasz —
zrób to, a wiele to ułatwi, a zmieni jeszcze więcej.
Na zawsze
Ginny
PS pamiętaj,
kto okazał się twoim przyjacielem.
Mógł się
tego spodziewać, westchnął ze złości i niedbałym ruchem zgarnął ją ramieniem,
że teraz płakała w jego nową szatę. Jak on nienawidził występować w roli
pocieszyciela. Zignorował fakt, przeklinając siarczyście w myślach, że żaden
nauczyciel nie pociesza w taki sposób swoich uczniów... a tym bardziej uczennic.
— Chodź do
środka, uspokoisz się — mówił trzeźwiąco, ale spokojnie. Nie było w tym
współczucia, którego potrzebowała. Zacisnęła palce na czarnym materiale jego
szaty, wypłakując sobie oczy. Czuła, że cały nagle zesztywniał, ale myślała o
sobie i o tęsknocie, ale także jego napięte mięśnie były ostoją, co ją po
fakcie przeraziło.
— Nie —
odpowiedziała, ale to bardziej przypominał charkot.
— Nie
będziesz się musiała tłumaczyć.
Odsunęła się
na parę cali, w jej cynamonowych oczach w dalszej mierze tańczyły łzy, a w jego
czarnych brzmiała echem surowość. Była tak zrozpaczona, rozchwiana, że na
chwilę, krótki moment miała ochotę…
Przysunęła
się bliżej do jego wąskich ust, ale on szybko się cofnął. A raczej odsunął
jak spłoszone zwierzę. Jego głos był oschły — będziesz żałować,
Granger.
Zaśmiała się
cicho i wstała razem z nim, otrzepując śnieg z nóg. Doskonale wiedziała, że to
nie była tylko i wyłącznie magia chwili.
— To samo
chciałam ci powiedzieć, kiedy chciałeś to zrobić, tyle że ty byłeś po alkoholu —
na chwilę zapomniała o pergaminie, który również przesłała do Hogwartu, jak
Snape z resztą prezentów. Leżały teraz w jej dormitorium.
Severus
stanął wpół kroku i tym razem nie miał czasu na zamaskowanie zdziwienia. Ona
chciała go pocałować, ale bała się, że będzie żałował? Co za brednie. Co za
idiotka, która była uczennicą… a on w dalszym ciągu nauczycielem. Pieprzony Dumbledore i jego
pieprzone misje.
— Chodźmy
już — warknął i wszedł do środka z zapłakaną Hermioną. Każde spojrzenie
spoczęło na nich.
— Co się
stało? — Dora jako pierwsza podeszła do szatynki, ale wystarczyło jedno
spojrzenie Snape’a, aby się odsunęła. Jej opiekun, pomyślał Dumbledore, który
popijał z Arturem skrzacie wino, swoją drogą — bardzo mocne.
— Co się z
Severusem stało? — zapytał, jeszcze trzeźwy, Pan Weasley. Chociaż wzrok miał
już zamglony.
— Nie mam
pojęcia, Arturze — Albus zachichotał.
— Tak,
jasne, ty miałbyś nie wiedzieć? To jego zadanie?
— Każdy ma
swoją rolę do odegrania — uciął temat i wrócił do oglądania spektaklu.
— Coś ty jej
zrobił?! — krzyknął Ron, stając metr od Severusa i zagracając mu drogę.
Spojrzał na niego z tą znaną sobie drwiną i przystanął, przekładając w dłoni
różdżkę, niby to ze znudzenia. Na jego ustach wstąpił sadystyczny uśmiech,
zapraszający Rona do następnego ruchu, który mógłby być jego ostatnim.
— Ron,
uspokój się! — fuknęła Molly — jest wigilia, nie chcę słyszeć żadnych kłótni!
Siadać do s t o ł u — Pani Weasley obdarzyła swojego najmłodszego syna TĄ
miną, że poszedł na swoje miejsce z podkulonym ogonem. — Och, a ty Severusie
siedzisz między Dumbledorem i Lupinem — Snape pokiwał głową i zostawił Hermionę
samą.
— Chcesz
może herbatki, Hermiono? — zapytała z troską Molly. Ale ta pokręciła głową. Nie
zdążyła nic powiedzieć, a Cassie pojawiła się tuż obok.
— Ja się nią
zajmę, Pani Weasley — powiedziała uprzejmie do gospodyni, która obdarzyła ją
przez chwilę wątpliwym uśmiechem, ale w końcu się uśmiechnęła i pokiwała
twierdząco głową, wróciła samotnie do stołu, gdzie sztućce już poszły w ruch.
— Chodź —
szepnęła dziewczyna i zaprowadziła ją w część salonu, gdzie nikt z jadalni nie
miał prawa ich widzieć. Prawie się obie zabiły, na podłodze wszędzie się
poniewierały zdarte papierzyska z ładnie zapakowanych prezentów. Cassie
machnięciem różdżki wysłała wszystkie w niebyt, przeklinając cicho i
niezrozumiale pod nosem. — Co się stało?
Hermiona
westchnęła.
— Nie chcę o
tym teraz mówić, chodź do stołu — mruknęła, machając lekceważąco ręką i zaczęła
wstawać. Cassie złapała ją za ramię, a Hermiona syknęła z bólu, Krukonka od
razu zabrała rękę i pociągnęła jej rękaw aż do obojczyka. Na ramieniu miała
siniaka, który wyglądał jak pięć smug, łudząco podobnych do długich palców
Snape’a.
— Kto ci to
zrobił? — zapytała, a szatynka nie odpowiedziała, co Cassie jeszcze bardziej
rozzłościło. — Snape?
— Nie
rozumiem twojego niedowierzania w głosie — burknęła Hermiona, a Cassie przywołała
różdżką maść na siniaki i wtarła ją w posiniaczoną skórę.
— Myślałam,
że wobec ciebie jest inny.
Gryfonka
odsunęła się zdziwiona i rzuciła na nich Muffiato. Na wszelki wypadek.
— O czym ty
mówisz? — zapytała, a Krukonka zakręciła słoiczek i wysłała go z powrotem do
łazienki, siląc się na spokój, bo odetchnęła głęboko.
— Dobrze
wiesz, o czym mówię. Widzę, jak na niego patrzysz. Mam oczy…
— Nie znasz
mnie — warknęła zirytowana — skąd możesz wiedzieć, jak patrzę na kogoś… w ten
sposób? Nigdy nikogo nie darzyłam głębszym uczuciem, a ty mi mówisz, że patrzę
na Severu…
Przerwała
wpół słowa i przeklęła głośno, opadając na oparcie kanapy, kompletnie wytrącona
z równowagi.
— Możesz
uważać, że cię nie znam, ale tak nie jest. Przyjaciół poznaje się w biedzie —
Cassie odeszła z obrażoną miną, a Hermiona miała oczy wielkości galeonów.
Rzuciła się biegiem z kanapy i wycelowała różdżkę w plecy Cassie, która nagle
się odwróciła, również wyciągając różdżkę.
Przeszły do
części kuchni, w której była jadalnia. Każdy odłożył sztućce z łoskotem,
przypatrując się tej dziwacznej scenie. Jedynie Snape był rozbawiony, a
Dumbledore i Blaise zaniepokojeni.
— Cassie,
jak ci na nazwisko? — przerwała Hermiona ciszę.
— Steel —
odpowiedziała od razu, zdziwiona, choć szatynka teraz dobrze widziała, jak
udaje to całe zdziwienie. Jak mogła się na to wcześniej nabrać?
— Jasne, a
ja wróżka — warknęła szatynka i wymierzyła pierwsze zaklęcie, które Steel
zgrabnie odbiła i tak zaczęła się walka, chociaż Cassie głównie odpierała
ataki. Może z poczucia winy. Rozwścieczona Hermiona była o wiele lepsza, za
dużo było w niej złości. — Jak mogłaś mi to zrobić?! — krzyczała Hermiona, a
samotne łzy potoczyły się echem po jej policzku. — Ufałam ci, od początku…
zawsze byłam… kochałam cię jak siostrę, ty… cholerna ignorantko!
—
Hermiono — krzyknął ktoś znad stołu, może to był Harry, a może Ron.
Widziała stalowe oczy Dracona, które bacznie ją śledziły, ale różne rzeczy
mogły jej się wtedy wydawać. Zwłaszcza, że Dracona tam wcale z nimi nie było.
— NIE
WTRĄCAJ SIĘ! — wycedziła szatynka i sama Cassie.
— Hermiono,
uspokój się! Porozmawiajmy! — krzyknęła, odpierając z trudem wszystkie
zaklęcia, które zapewne Hermiona nieświadomie maglowała wszystkie z głowy, z
całych siedmiu lat.
—
Porozmawiajmy?! POROZMAWIAJMY?! — ryknęła, a czerwone promienie przybrały na
szybkości i mocy. — OKŁAMAŁAŚ MNIE!
W końcu
rozpłakała się na dobre.
— Nienawidzę
cię — szepnęła Hermiona, krzywiąc się, aby powstrzymać szloch. Cassie
zaiskrzyły łzy w oczach, ale była wytrwała. Zawsze była wytrwalsza od Hermiony.
Hermiona uniosła różdżkę, a Cassie się nie opierała, wiedziała, co chce zrobić.
Już za późno.
Turkusowy
promień wydobył się z różdżki Hermiony, kręcąc się wokół szatynki i lawirując w
powietrzu, aż trafiając Cassie prosto w pierś, która na chwilę zamigotała.
Załamany
Blaise jęknął, a reszta zamarła, nie wiedząc, czego miałaby się spodziewać.
Severus wstał od stołu, aby nie słyszeć nagłych krzyków zaskoczenia. Zabrał
szklankę z Ognistą i przyglądał się w skupieniu Hermionie, której oczy iskrzyły
się niezdrowo. Musiał przyznać, że dobrze radziła sobie w walce.
Czarne włosy
Cassie zaczęły zmieniać swoją barwę, tak samo oczy — teraz brązowe, jak płynna
czekolada i zawsze ożywione; a włosy ognistorude. Cassie zaczęła maleć, jej
twarz zaczęła się przekształcać się, aż w końcu przed nią stała Ginny Weasley.
Żywa. Zdrowa.
Po jadalni
przeszły krzyki, a Hermiona zaszlochała, zakrywając usta dłonią.
— Nienawidzę
cię — szepnęła cicho i wyszła prawie biegiem z Muszelki, aby potem teleportować
się do Hogwartu, lądując we własnym łóżku i rozkoszując się bólem oraz
kłamstwem, którym karmili ją od miesięcy. Nawet On, w końcu nie był zdziwiony.
Wiedział. Ból kłamstwa był prawie tak samo odczuwalny jak ten fizyczny, gdy
parę lat później rzucano na nią zaklęcie Cruciatus z kilku różdżek. Kiedy nimi
obrywała, zdychając w powolnej agonii, przypomniał jej się ten incydent. To
takie irracjonalne, że ból goni ból.
— Idziemy —
szli piaskowym brzegiem, wcale się nie spieszyli. W każdym razie Hermiona się
nie spieszyła, bo została w tyle, ona zapatrzyła się w błękitne fale, bo mogły
się wtedy dla niej zaliczać do magicznych cudów, ale zdecydowanie to było zbyt
dramatyczne. Severus zainteresował się własnymi myślami i nawet na nią nie
zerknął, więc nie była przyłapana w swoich cichych westchnieniach do wody,
która przypominała jej modre oczy Fleur Weasley. Nie wiedziała, skąd to
porównanie. Nie przepadała za Flegmą, ale jednak… tak, to był ten sam kolor.
Swoją drogą, bardzo piękny i zbyt, jej zdaniem, wydumany. Tylko ktoś płytki
mógł zamieszkać w tak idealnym miejscu, które było dla Severusa i Hermiony przytłaczające.
— Ale się
odstawiłeś — zażartowała, żeby przerwać ciszę. Założył na siebie te same czarne
szaty, co zawsze. Chociaż wiedziała, że ma milion sztuk tych samych, czarnych
rzeczy, nie chciała mu szczędzić przytyków. Skrupulatnie dbał o swój image, aby
mu to wypominać. Bo przyznać się, że jego mroczny styl przyprawiał ją o
palpitacje, nie zamierzała. Zostawał więc śmiech.
— Ustalmy
coś — syknął, łapiąc ją boleśnie za ramię i przyciągając w swoją stronę tak
blisko, że mógł liczyć piegi na jej twarzy, a ona miała idealny widok na jego
wąskie usta, z których wydobywał się syk — kiedy tam wejdziemy, skończy się
spoufalanie, panno Granger. Masz się do mnie odnosić z szacunkiem, Granger,
pamiętaj, że jesteś uczennicą, a ja twoim nauczycielem. Czy to jasne? — zapytał
jadowicie.
Syczał
prosto w jej usta. Czuła jeszcze zapach czarnej kawy, którą wypił przed
wyjściem. Którą raczej wypili wspólnie z jednego kubka. Och, chciała go tylko
zdenerwować, ale teraz zapach mielonych ziaren będzie ją prześladował cały wieczór.
Próbowała udawać, że wcale się go nie boi, chociaż potulnie mu odpowiedziała,
za co miała się ochotę utopić.
— Jasne —
jej głos był cichy, przez co doprowadziło Severusa do kpiącego uśmiechu. W
końcu ją puścił, a ona rozmasowała sobie ramię. Pewnie będzie miała siniaka. —
Ale tylko tam będziesz dla mnie nauczycielem. — Dodała już pewniej, miło
zmazując z jego twarzy uśmieszek.
— Co proszę?
— odwrócił się z powrotem w jej stronę. Parsknął szyderczo. — Próbujesz mi
dyktować warunki?! Przypominam ci, że…
— Przymknij
się na chwilę. Wiem, że nie jesteś tu ze zwykłego widzimisię, że nie kazałeś mi
zostać w Hogwarcie na święta bez powodu. Nie wiem, czemu godzisz się na moje
towarzystwo, pewnie robisz to na czyjeś polecenie — domyślam się, że
Dumbledore’a…
Uniósł
kpiąco brew, ale był pełen uznania jej inteligencji i niewątpliwie dobrze
działającej dedukcji.
— ... wiem
jednak, że nawet na jego polecenie nie pokazałbyś swojej prawdziwej twarzy. A
robiłeś to przy mnie nieraz, nie wmówisz mi, że nic to dla ciebie nie znaczyło —
co słowo jej głos skąpił na mocy, aż w końcu bez pożegnania odeszła w stronę
domu, gdzie zebrali się już pewnie wszyscy goście. Światła były pozapalane w
całym domu, a świąteczne dekoracje oświetlały dom, nadając mu czerwoną
poświatę. Nie było śniegu, ale ktoś magicznie wyczarował go, że sypał wesoło
wokół podwórka. Były to podobnie rzucone zaklęcie, jak na sufit w Wielkiej Sali.
— Hermiona! —
Harry wybiegł z domu i chwycił ją w ramiona, okręcając trzysta
sześćdziesiąt stopni wokół własnej osi. Jego zielone oczy zaświeciły się.
— Myślałem, że już nie przyjedziesz, chodź, wszyscy czekają… na was.
Skrzywił
się, kiedy powiedział to w liczbie mnogiej, a ona dostrzegła tylko, jak czarne
szaty znikają w środku domu. Weszła z Harrym do środka, gdzie było tak
świątecznie, że aż widać kto urządzał wnętrze magicznymi ozdobami. Fred i
George rozmawiali jeszcze, czy gnom, zastępujący zawieszonego na suficie
aniołka, powinien wisieć akurat tutaj.
— Och,
nareszcie — Molly uścisnęła ją serdecznie — już myślałam, że nigdy się nie
zjawicie. Zdejmij płaszcz, bo się ugotujesz.
— Cześć —
kolejna osoba chętna do spoufalonego przywitania, Ron, oczywiście. Z jakiegoś
powodu większa część form dotyku ze strony ludzi ją irytowała. Ale miała ochotę
zrzucić się z Wieży, bo Severus już jej się rzucał na mózg. Za dużo jego
towarzystwa.
— Jak tam? —
uśmiechnęła się w jego stronę, ale obraz jej się zamazał, bo dostała śnieżką w
twarz i już po chwili dało się słyszeć krzyki Pani Weasley:
— Mówiłam
wam, żebyście nie przywoływali prawdziwego śniegu, myślałam, że choć trochę w y
d o r o ś l e l i ś c i e! — Molly
właśnie zdzieliła ścierką bliźniaków. George i Fred próbowali
się jakoś bronić, ale ich matka miała lepsze oko do celowania niż myśleli.
— Proszę —
Hagrid podał jej chusteczkę wielkości obrusa — cholibka, te Fred i George to
same problemy, są jeszcze gorszy niż kiedy chodzieli do Hogwartu. Znajdowałem
ich w Zakazanym Lesie i do tego jeszcze w jednym kawałeczku! Nigdy nie zapomnę,
jak zabierali Aragogowi przez tydzień wieprzowinę...
Uścisnęła
go na przywitanie.
— W ogóle
żeście mnie z Harrym i Ronem ni odwiedzacie, z wami się najlepiej plotkowało,
pamiętam jeszcze was jako dzieciaki, które wywęszyły mi Puszka, a potem
Norberta, cholibka… co za czasy — w jego dużych oczach zakręciły się łzy, był
już nieźle wstawiony; musiała się dużo ze Snapem spóźnić.
Usiadła przy
stole, gdzie już każdy znalazł swoje miejsce. Siedziała między Ronem, a Billem.
Koło Ronalda Harry. Nawet dalej zauważyła Remusa, który bawił się ze swoim
synkiem, który właśnie zmienił sobie kolor włosów na turkusowy.
— To jego
ulubiony kolor — poinformował ją Lupin, który chyba nigdy nie wyglądał lepiej.
Nie miał postrzępionych szat, a twarz wyglądała młodziej, gdy uśmiech poszerzał
mu twarz. Hermiona nigdy nie widziała go tak szczęśliwego. — Tak samo jak
Nimfadory…
— Remusie —
syknęła Tonks, którą chyba już zawsze będzie tak nazywać, mimo że wzięli ślub i
teraz była Panią Lupin. Przecież w myślach może tak sobie o niej mówić.
Na jej
pustym talerzu wylądował wściekły gnom, który teraz uciekał przez stół.
— Wybacz,
Hermiono — krzyknął Charlie, próbując wymierzyć w oddalające się stworzonko i
jednocześnie patrzeć, czy przypadkiem Molly na niego nie patrzy, ale ona była
zajęta rozmową z Severusem i Albusem Dumbledorem.
— Jest z
tobą bezpieczna, Severusie? — zapytała cicho Pani Weasley, zarzucając swoim
matczynym tonem jego majestatyczną, nieczułą osobę.
— Nie. Jest
irytująca i mam ochotę mu ją wcisnąć, żeby tylko się zamknęła. Na zawsze. —
Uśmiechnął się pogardliwie.
— Severusie!
— Skarcił go Dumbledore, ale Molly uśmiechnęła się delikatnie, jakby z jego
tyrad zrozumiała o wiele więcej niż Albus. I tak też po fakcie było, Severus
nigdy bezpośrednio nie mówił, co go trapi.
Zarumieniła się,
gdy cała trójka zawiesiła na niej wzrok i zwróciła swoją uwagę na Remusa.
—… będę ci
mówił Nimfadora, bo to piękne imię — kłócił się Remus ze swoją żoną, której
włosy przypominały kolorem płatki soczystej, czerwonej róży z miodowymi
refleksami. Ten miód podobał się Hermionie, pewnie było to rozbawienie,
pomieszane, oczywiście, z czystą furią.
— A idź ty —
machnęła ręką Dora i zabrała mu synka z rąk i poszła do łazienki, bo mały był
najwyraźniej głodny, trochę zaczął płakać. Ale to wzrok Lupina wywołał na usta
Hermiony uśmiech, bo wpatrywał się rozmarzony w oddającą sylwetkę Tonks. Na
jego twarzy błąkał się jakiś spokojny ton, bardzo harmonijny.
— Ciekawa
jestem, co by się stało gdyby jednak Dora nie zaciągnęła cię przed ołtarz —
zagadnęła Hermiona zadziornie, a Kingsley zaśmiał się tubalnie na widok
skwaszonej miny Remusa.
— Pewnie
dalej miałby na obiad sarnę — odpowiedział jej Shacklebolt.
— Bill —
zaszczebiotała Fleur z tą samą słodyczą w głosie — mógłbiś mi pomóc? — jej
angielski poprawił się, bo już przynajmniej nie dorzucała do niego francuskiego
„r”, choć wymawianie literki ,,h" dalej wydawało jej się absurdalnym
wymysłem Anglików.
— Oczywiście
— odsunął krzesło od stołu i wstał, aby potem razem wyszli na zewnątrz przez
kuchnię. Kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi, otworzyły się drugie, wejściowe,
obijając o ścianę z łoskotem.
— Witam, moi
mili! — krzyknął na powitanie Blaise, a Hermionę zatkało, bo nie sądziła, że
się tu zjawi. Nawet nie brała tego pod uwagę… Jednak z drugiej strony… Niewiele
myślała przez ostatnie dni o przyziemnych sprawach. Chrząknęła cicho. Ale nie
zauważyła, że przed Blaisem kroczyła pewnie w jej stronę… Cassie.
— Merlinie! —
pisnęła Granger i rzuciła jej się na szyję. Dziewczyna o czarnych i lśniących
włosach, które mieniły się zdrowo w blasku różnobarwnych lampek, zaśmiała się.
— Udusisz
mnie…
— Przepraszam
— bąknęła, odsuwając się, ale z ust nie schodził jej uśmiech. I ulga. — Jak się
czujesz, jak było, przepraszam, że cię nie odwiedzałam i przepraszam, że to
wypiłaś, to moja wina, naprawdę…
— Ale ty
dużo gadasz — rzucił w jej stronę Ron, a kilka osób zaśmiało się, ale machnęła
na nich ręką.
— Właśnie,
za bardzo się spinasz — dodała Cassie i uśmiechnęła się tajemniczo, dodając
ciszej. — Jesteś tu z nim?
— Co? Z
Ronem, nie…
— Nie
mówiłam o nim. Dużo się działo, gdy mnie nie było, co? — powiedziała dziwnie
spokojnie, ale Hermiona nie mogła nic dodać, bo weszła do środka rozchichotana
Fleur, trzymając Billa za rękę.
— Kochani,
chodźcie na zewnątrz, wszystko gotowi — krzyknęła, a cały zdziwiony tłum
wyszedł na zewnątrz, gdzie wcale nie było zimno, choć padał magiczny śnieg. —
Cieszę się, że tak wielu z was mogę gościć w swoim domu, jesteśmi tu całą
rodziną, choć wielu z was nie jest ze sobą spokrewnionych, to rodzinne więzy
czuć tu tak bardzo, że…
Jej modre
oczy zaszły łzami, a Bill pocałował ją w czoło i dokończył za nią.
— Nie
przedłużając, bo Fleur ma pociąg do dramatu, zwłaszcza w ostatnim czasie — tu
spojrzał na jej płaski brzuch — według Hermiony, to nie był najlepszy pomysł,
aby przekazać radosną nowinę, no ale… — a kilka westchnień zdziwienia przeszło
przez ogródek, a Molly Weasley aż krzyknęła — przygotowaliśmy dla was to —
pstryknął palcami i za jego plecami odkryła się ogromna choinka, przystrojona w
bombki, które mieniły się w każdym możliwym kolorze, a pod nią było ponad sto
prezentów — po kilka dla każdego.
— Merlinie —
wydarło się z kilku gardeł.
— Każda
bombka, która nie jest w srebrnym kolorze, ma wygrawerowane imię. Każda w innym
kolorze, które z Fleur uznaliśmy za stosowne, zgodnie z czyimś charakterem.
Ach, np. profesor Snape ma czarną.
Śmiech
potoczył się po ogródku, a Hermiona samego zainteresowanego znalazła na samym
końcu, był wysoki, więc nie trudno go było znaleźć. Podeszła do niego, udając,
że nie widzi wymownego wzroku Cassie.
— Bill
zadbał o… pana… image — odezwała się, ale on dalej miał kwaśną minę, która
błagała, żeby ktoś go stąd zabrał. — Przecież nie jest tu tak źle. — Hermionie
podobał się pomysł z bombkami, Fleur i Bill stworzyli dla każdej osoby
namiastkę prawdziwej magii.
— Jak się
lubi bandę sentymentalnych oferm — zachichotała na tą wzmiankę, a Snape
spojrzał na nią dziwnie, ale pokręcił niezauważalnie głową i znowu przeniósł
onyksowe oczy na zbiorowisko z chłodną rezerwą. — Idź po prezenty, Granger, a
nie stoisz jak kołek.
— Niech inni
się pomęczą w szukaniu, a ja podejdę jako przedostatnia i robotę będę miała z
głowy. — Gdy to mówiła, mogłaby przysiąc, że Severus się uśmiechnął. Nie chłodne
uniesienie warg, czy kącików. Po upłynięciu chwili już wiedziała, że to nie
była żadna iluzja.
—
Przedostatnia? — zakpił.
— Rozumiem,
że panu też się nie spieszy — dodała i obserwowała, jak zaczyna się napór na
już drgającą choinkę w poszukiwaniu swojej bombki z imieniem, której kolor
odpowiadał kolorowi papieru, w którym były zapakowane prezenty.
— Mi się
spieszy do lochów — burknął.
— Naprawdę
pan marudzi — sarknęła, a dziwnie było jej po takim czasie mówić do niego na
„pan”. Nie wiedziała tego, ale on też czuł się z tym nieswojo, a przecież był
do tego uczucia przyzwyczajony. — Nawet dla cie… pana — poprawiła się od razu,
ignorując jego dzikie spojrzenie. Nikt ich nie podsłuchiwał. — Są prezenty.
— Jesteś
nieznośna — warknął.
— Za to pan
jest idealnym, cierpliwym rozmówcą.
— Granger!
— Też mam
krzyknąć pana imię, żeby było panu miło?
— G r a n g
e r!
— Kusi pan… —
zachichotała, doprowadzając go do czystej furii, że odsunął się od niej na parę
metrów, opierając z nonszalancją… tak cholernie pociągającą nonszalancją… o
ścianę domu.
Tłum powoli
zmierzał z powrotem do domu, bo nawet jeśli śnieg nie był prawdziwy, to było
tylko kilka stopni na plusie. Ostatnia weszła do środka Cassie, która udała, że
ich nie zauważyła, choć uśmiechała się do swoich prezentów zadziornie. Zostali
sami.
— Nareszcie —
westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się na widok choinki, która czekała tylko, żeby
do niej podejść. — Idziemy, Severusie?
Spojrzał na
nią spod byka.
— Granger,
co ja…
— Mówiłeś,
że kiedy znajdziemy się w środku mam się do ciebie odnosić z szacunkiem, a
jesteśmy na zewnątrz, na dodatek zupełnie sami — wyjęła różdżkę i rzuciła na
okna domu zaklęcie. Gdy ktoś przez nie wyjrzy, nawet jeśli będzie patrzył na
choinkę, pod którą stoją — nie dostrzeże ich.
— Wymądrzasz
się po raz kolejny — pokręcił głową, ale dołączył do niej i ściągnął z choinki
czarną bombkę ze swoim wygrawerowanym imieniem. Stuknął w nią różdżką, a kula
rozsypała się w proch.
— Ale jesteś
nieczuły… — przewróciła oczami i znalazła swoją bombkę na samej górze, musiała
ją przywołać, nie dostrzegła jej wcześniej, bo wydawała się srebrna. Tylko nie
była posypana brokatem, jak reszta. — Zobacz — szepnęła w jego stronę i
pokazała mu bombkę. Była całkowicie biała, jak płatek śniegu. Jego była czarna
jak smoła, oczywiście, dopóki nie obróciła się w pył.
Zawiesiła ją
z powrotem na choince i sięgnęła po czarny prezent, aby mu go podać.
— Mogłaś
użyć zaklęcia przywołującego, a nie babrać się w śniegu — zadrwił i przyjął
niechętnie paczki. Spodziewał się może jednej, ale nie siedmiu, co tylko go
zirytowało.
— Ale co to
by było za przyjemność? Coś takiego ma w sobie klimat — uśmiechnęła się do
niego, ścierając z czerwonego nosa śnieg. Skrzywił się pogardliwie. Jak on
nienawidził świąt, na dodatek miał obok siebie irytującą gówniarę, która na
domiar złego była Gryfonką.
— Idiotyzmy —
mruknął i wysłał prezenty do Hogwartu. Nie zamierzał ich ruszać teraz i to przy
niej. Niektóre mogłyby się okazać wysoce niekonwencjonalne. Hermiona jednak
dalej siedziała w śniegu i właśnie rozerwała jakąś kopertkę. Był Mistrzem Oklumencji
i czuł emocje innych ludzi, co pozwalało mu niegdyś manipulację, ale od Granger
znikąd zaczęła bić histeria.
Rozwinęła
list, a ręce się jej telepały, jakby widział swoje po kilkugodzinnym
Cruciatusie.
W liście
było kilka zdań, które przeczytała, aż w końcu wypadł jej z rąk. Rozchyliła
usta w szoku, a z oczu popłynęły łzy. Ściągnął brwi i kucnął obok niej. Zaczęło
jej brakować powietrza na łzy i zaczęła zwyczajnie szlochać, podkulając kolana
pod brodę…
— Granger —
warknął, automatycznie maskując zdziwienie. Spojrzała w jego oczy, a potem
kiwnięciem wskazała na list.
Droga
Hermiono,
Wiem, co
czujesz, chociaż może to za duże słowo, ale nie martw się. Moja misja trwa,
żyję i nie chcę, żebyś o mnie myślała. Po prostu zapomnij. Nie chcę dawać Ci
nadziei, że wrócę. Przypomnij sobie moje ostatnie słowa, wiem, że pamiętasz —
zrób to, a wiele to ułatwi, a zmieni jeszcze więcej.
Na zawsze
Ginny
PS pamiętaj,
kto okazał się twoim przyjacielem.
Mógł się
tego spodziewać, westchnął ze złości i niedbałym ruchem zgarnął ją ramieniem,
że teraz płakała w jego nową szatę. Jak on nienawidził występować w roli
pocieszyciela. Zignorował fakt, przeklinając siarczyście w myślach, że żaden
nauczyciel nie pociesza w taki sposób swoich uczniów... a tym bardziej uczennic.
— Chodź do
środka, uspokoisz się — mówił trzeźwiąco, ale spokojnie. Nie było w tym
współczucia, którego potrzebowała. Zacisnęła palce na czarnym materiale jego
szaty, wypłakując sobie oczy. Czuła, że cały nagle zesztywniał, ale myślała o
sobie i o tęsknocie, ale także jego napięte mięśnie były ostoją, co ją po
fakcie przeraziło.
— Nie —
odpowiedziała, ale to bardziej przypominał charkot.
— Nie
będziesz się musiała tłumaczyć.
Odsunęła się
na parę cali, w jej cynamonowych oczach w dalszej mierze tańczyły łzy, a w jego
czarnych brzmiała echem surowość. Była tak zrozpaczona, rozchwiana, że na
chwilę, krótki moment miała ochotę…
Przysunęła
się bliżej do jego wąskich ust, ale on szybko się cofnął. A raczej odsunął
jak spłoszone zwierzę. Jego głos był oschły — będziesz żałować,
Granger.
Zaśmiała się
cicho i wstała razem z nim, otrzepując śnieg z nóg. Doskonale wiedziała, że to
nie była tylko i wyłącznie magia chwili.
— To samo
chciałam ci powiedzieć, kiedy chciałeś to zrobić, tyle że ty byłeś po alkoholu —
na chwilę zapomniała o pergaminie, który również przesłała do Hogwartu, jak
Snape z resztą prezentów. Leżały teraz w jej dormitorium.
Severus
stanął wpół kroku i tym razem nie miał czasu na zamaskowanie zdziwienia. Ona
chciała go pocałować, ale bała się, że będzie żałował? Co za brednie. Co za
idiotka, która była uczennicą… a on w dalszym ciągu nauczycielem. Pieprzony Dumbledore i jego
pieprzone misje.
— Chodźmy
już — warknął i wszedł do środka z zapłakaną Hermioną. Każde spojrzenie
spoczęło na nich.
— Co się
stało? — Dora jako pierwsza podeszła do szatynki, ale wystarczyło jedno
spojrzenie Snape’a, aby się odsunęła. Jej opiekun, pomyślał Dumbledore, który
popijał z Arturem skrzacie wino, swoją drogą — bardzo mocne.
— Co się z
Severusem stało? — zapytał, jeszcze trzeźwy, Pan Weasley. Chociaż wzrok miał
już zamglony.
— Nie mam
pojęcia, Arturze — Albus zachichotał.
— Tak,
jasne, ty miałbyś nie wiedzieć? To jego zadanie?
— Każdy ma
swoją rolę do odegrania — uciął temat i wrócił do oglądania spektaklu.
— Coś ty jej
zrobił?! — krzyknął Ron, stając metr od Severusa i zagracając mu drogę.
Spojrzał na niego z tą znaną sobie drwiną i przystanął, przekładając w dłoni
różdżkę, niby to ze znudzenia. Na jego ustach wstąpił sadystyczny uśmiech,
zapraszający Rona do następnego ruchu, który mógłby być jego ostatnim.
— Ron,
uspokój się! — fuknęła Molly — jest wigilia, nie chcę słyszeć żadnych kłótni!
Siadać do s t o ł u — Pani Weasley obdarzyła swojego najmłodszego syna TĄ
miną, że poszedł na swoje miejsce z podkulonym ogonem. — Och, a ty Severusie
siedzisz między Dumbledorem i Lupinem — Snape pokiwał głową i zostawił Hermionę
samą.
— Chcesz
może herbatki, Hermiono? — zapytała z troską Molly. Ale ta pokręciła głową. Nie
zdążyła nic powiedzieć, a Cassie pojawiła się tuż obok.
— Ja się nią
zajmę, Pani Weasley — powiedziała uprzejmie do gospodyni, która obdarzyła ją
przez chwilę wątpliwym uśmiechem, ale w końcu się uśmiechnęła i pokiwała
twierdząco głową, wróciła samotnie do stołu, gdzie sztućce już poszły w ruch.
— Chodź —
szepnęła dziewczyna i zaprowadziła ją w część salonu, gdzie nikt z jadalni nie
miał prawa ich widzieć. Prawie się obie zabiły, na podłodze wszędzie się
poniewierały zdarte papierzyska z ładnie zapakowanych prezentów. Cassie
machnięciem różdżki wysłała wszystkie w niebyt, przeklinając cicho i
niezrozumiale pod nosem. — Co się stało?
Hermiona
westchnęła.
— Nie chcę o
tym teraz mówić, chodź do stołu — mruknęła, machając lekceważąco ręką i zaczęła
wstawać. Cassie złapała ją za ramię, a Hermiona syknęła z bólu, Krukonka od
razu zabrała rękę i pociągnęła jej rękaw aż do obojczyka. Na ramieniu miała
siniaka, który wyglądał jak pięć smug, łudząco podobnych do długich palców
Snape’a.
— Kto ci to
zrobił? — zapytała, a szatynka nie odpowiedziała, co Cassie jeszcze bardziej
rozzłościło. — Snape?
— Nie
rozumiem twojego niedowierzania w głosie — burknęła Hermiona, a Cassie przywołała
różdżką maść na siniaki i wtarła ją w posiniaczoną skórę.
— Myślałam,
że wobec ciebie jest inny.
Gryfonka
odsunęła się zdziwiona i rzuciła na nich Muffiato. Na wszelki wypadek.
— O czym ty
mówisz? — zapytała, a Krukonka zakręciła słoiczek i wysłała go z powrotem do
łazienki, siląc się na spokój, bo odetchnęła głęboko.
— Dobrze
wiesz, o czym mówię. Widzę, jak na niego patrzysz. Mam oczy…
— Nie znasz
mnie — warknęła zirytowana — skąd możesz wiedzieć, jak patrzę na kogoś… w ten
sposób? Nigdy nikogo nie darzyłam głębszym uczuciem, a ty mi mówisz, że patrzę
na Severu…
Przerwała
wpół słowa i przeklęła głośno, opadając na oparcie kanapy, kompletnie wytrącona
z równowagi.
— Możesz
uważać, że cię nie znam, ale tak nie jest. Przyjaciół poznaje się w biedzie —
Cassie odeszła z obrażoną miną, a Hermiona miała oczy wielkości galeonów.
Rzuciła się biegiem z kanapy i wycelowała różdżkę w plecy Cassie, która nagle
się odwróciła, również wyciągając różdżkę.
Przeszły do
części kuchni, w której była jadalnia. Każdy odłożył sztućce z łoskotem,
przypatrując się tej dziwacznej scenie. Jedynie Snape był rozbawiony, a
Dumbledore i Blaise zaniepokojeni.
— Cassie,
jak ci na nazwisko? — przerwała Hermiona ciszę.
— Steel —
odpowiedziała od razu, zdziwiona, choć szatynka teraz dobrze widziała, jak
udaje to całe zdziwienie. Jak mogła się na to wcześniej nabrać?
— Jasne, a
ja wróżka — warknęła szatynka i wymierzyła pierwsze zaklęcie, które Steel
zgrabnie odbiła i tak zaczęła się walka, chociaż Cassie głównie odpierała
ataki. Może z poczucia winy. Rozwścieczona Hermiona była o wiele lepsza, za
dużo było w niej złości. — Jak mogłaś mi to zrobić?! — krzyczała Hermiona, a
samotne łzy potoczyły się echem po jej policzku. — Ufałam ci, od początku…
zawsze byłam… kochałam cię jak siostrę, ty… cholerna ignorantko!
—
Hermiono — krzyknął ktoś znad stołu, może to był Harry, a może Ron.
Widziała stalowe oczy Dracona, które bacznie ją śledziły, ale różne rzeczy
mogły jej się wtedy wydawać. Zwłaszcza, że Dracona tam wcale z nimi nie było.
— NIE
WTRĄCAJ SIĘ! — wycedziła szatynka i sama Cassie.
— Hermiono,
uspokój się! Porozmawiajmy! — krzyknęła, odpierając z trudem wszystkie
zaklęcia, które zapewne Hermiona nieświadomie maglowała wszystkie z głowy, z
całych siedmiu lat.
—
Porozmawiajmy?! POROZMAWIAJMY?! — ryknęła, a czerwone promienie przybrały na
szybkości i mocy. — OKŁAMAŁAŚ MNIE!
W końcu
rozpłakała się na dobre.
— Nienawidzę
cię — szepnęła Hermiona, krzywiąc się, aby powstrzymać szloch. Cassie
zaiskrzyły łzy w oczach, ale była wytrwała. Zawsze była wytrwalsza od Hermiony.
Hermiona uniosła różdżkę, a Cassie się nie opierała, wiedziała, co chce zrobić.
Już za późno.
Turkusowy
promień wydobył się z różdżki Hermiony, kręcąc się wokół szatynki i lawirując w
powietrzu, aż trafiając Cassie prosto w pierś, która na chwilę zamigotała.
Załamany
Blaise jęknął, a reszta zamarła, nie wiedząc, czego miałaby się spodziewać.
Severus wstał od stołu, aby nie słyszeć nagłych krzyków zaskoczenia. Zabrał
szklankę z Ognistą i przyglądał się w skupieniu Hermionie, której oczy iskrzyły
się niezdrowo. Musiał przyznać, że dobrze radziła sobie w walce.
Czarne włosy
Cassie zaczęły zmieniać swoją barwę, tak samo oczy — teraz brązowe, jak płynna
czekolada i zawsze ożywione; a włosy ognistorude. Cassie zaczęła maleć, jej
twarz zaczęła się przekształcać się, aż w końcu przed nią stała Ginny Weasley.
Żywa. Zdrowa.
Po jadalni
przeszły krzyki, a Hermiona zaszlochała, zakrywając usta dłonią.
— Nienawidzę
cię — szepnęła cicho i wyszła prawie biegiem z Muszelki, aby potem teleportować
się do Hogwartu, lądując we własnym łóżku i rozkoszując się bólem oraz
kłamstwem, którym karmili ją od miesięcy. Nawet On, w końcu nie był zdziwiony.
Wiedział. Ból kłamstwa był prawie tak samo odczuwalny jak ten fizyczny, gdy
parę lat później rzucano na nią zaklęcie Cruciatus z kilku różdżek. Kiedy nimi
obrywała, zdychając w powolnej agonii, przypomniał jej się ten incydent. To
takie irracjonalne, że ból goni ból.
Severus i czarna bombka, któż by się spodziewał ;D No i znowu było blisko... aww! :3
OdpowiedzUsuńJeeejku! Ginny ukryta pod postacią Cassie? No tutaj kompletnie mnie zaskoczyłaś! Aż się nie mogę doczekać cóż jeszcze wymyśliłaś :D Severusowi pewnie też się teraz dostanie od Hermiony XD
Do następnego! ;)
Ten pomysł z bombkami... sama nie wiem, czemu wpadł, ale dla Severusa nie widziałam innej opcji. Czarny to styl życia.
UsuńDo następnego. :)
Pierwsza~!
OdpowiedzUsuńFajnie, że przyszedł Blasie, dawno coś go nie było ( a może to tylko moje wrażenie? Jestem tak zabiegana, że nie ogarniam wielu rzeczy), no i przyszła Cass :)
Zajebiaszczy pomysł z choinką i bombkami, wyobraziłam sobie różnokolorowe bańki z napisami, chociaż myślałam, że Hermiona będzie miała czerwoną, albo zieloną - a tu biała. Zrobiła dobry kontrast do czarnej Severusa, szkoda, że ją zniszczył.
Wybacz Hermiono, nie ma tak dobrze, będziesz musiała poczekać jeszcze jakiś czas zanim pozwoli się pocałować, na trzeźwo rzecz jasna. Wgl świetny refleks Sev, wyrobiłeś go siebie chyba już dawno, a może nawet jeszcze wcześniej. Cóż, przynajmniej nie dostanie piłką kod Quiddicha.
Nawiązując do wcześniejszego pytania ( w poprzednim komentarzu) To szczerze powiem, że mnie zdziwiłaś. Podejrzewałam, że Ginny jest gdzieś w otoczeniu Miony, ale nie pomyślałabym, że tak blisko. Chociaż zrozumiałam to dopiero za drugim przeczytaniem. Nie rozumiem pytania o nazwisko, coś mi umknęło?
Biedna dziewczyna, okłamywana przez najlepszą przyjaciółkę, to smutne. ( Jak dostała ten list, to zanim zobaczyłam podpis myślałam, że to jakiś chłopak... Tak to jest jak się czyta parę opowiadań na raz)
Weny i coraz większej liczby komentujących!
Pozdrawiam, Anai
A jednak nie pierwsza, no nic.
UsuńW każdym razie: Druga~!
Anai
Teraz myślę, że bombka Hermiony mogłaby być czerwona, jej temperament i tak dalej... ale jednak nie byłoby tego kontrastu. Hermiona w oczach Billa i Fleur jest czysta, nieskazitelna, dobra. Ma mocny charakter, ale jednak to dobro jest większe. :)
UsuńDziewczyny, czy wy się ścigacie o miejsce... tutaj... t u t a j?
Do następnego!
Tego się nie spodziewałam .-. Dlaczego Ginny udawała Cassie? Kto o tym wiedział? Dlaczego nie powiedziano Hermionie? W końcu to jej przyjaciółka .-. No, ale to wyjaśnia, czemu była na wigilii u Weasleyów. Swoją drogą, bardzo podobał mi się klimat, mimo, że nie lubię świąt. Te gnomy w talerzach, śnieżki i wszystko inne :D
OdpowiedzUsuńAch, scena przy choince. Szkoda, że się nie pocałowali, ale chyba za dużo oczekuję :v
Bombka Severusa czarna, a Hermiony biała. Świetny pomysł, bo w końcu przeciwieństwa się przyciągają :D
Szkoda, że zniszczył swoją, byłaby fajna pamiątka ;_; A może nie zniszczył?
No i znowu końcówka. Intrygująca. Prawie zawsze musisz dać na końcu coś takiego, nad czym nie da się nie zastanawiać ;_;
Ach, jestem ciekawa jak to wszystko z Ginny wyjdzie. Mam nadzieję, że dalej będą się przyjaźnić ;-;
Fajnie, że jest blinny :D
Do pojutrza :v
Black
W sumie to napisałam nie bezpośrednio, kto wiedział, o Cassie, która tak naprawdę jest Ginny. Ja też nie lubię świąt! Dlatego nie zrobiłam słodkiej wzmianki o sztucznych uśmiechach (które przecież nie byłyby sztuczne, absolutnie!) i Pani Weasley krzyczała, prawie każdy się zajmował sobą, gnomy latały i tak dalej...
UsuńJak mogłaś wątpić, że nie dałabym Blinny? No proszę Cię! Do następnego.
Na początku przepraszam za brak komentarzy pod wcześniejszymi rozdziałami.(raz komentowałam ale kom się usunął nie wiem dlaczego...)
OdpowiedzUsuńKocham ten rozdział, ogólnie uwielbiam świąteczny klimat.
Severus taki idealny, wreszcie jakaś wzmianka że Sev czuje coś do Hermiony. Nie pasuje mu gdy mówi mu proszę pana i na dodatek ta przecudna scena przy choince (ta z pijanym Severusem też boska) i to zdziwienie że on by żałował? Idiotka.
A co do Ginny jako Cassie, choć i tak mi nie uwierzy i tak to napiszę, ja to przeczuwałam na samym początku słowo daję! Ale potem z czasem zaczełam w to wątpić bo jakoś Cassie przestała mi przypominać Ginny
*********
Bardzo mnie zaciekawiłaś co się stanie z ich przyjaźnią czy Hermiona całkiem się od niej odwróci czy wybaczy...
I oczywiście co dalej z Hermioną i Severusem... i prezenty ciekawe czy nawzajem sobie coś dali.
Z niecierpliwością czekam na rozdział i pozdrawiam Calida.
A ja nie lubię świąt i nie za bardzo czułam się obeznana w temacie, jakoś nie czuję w tym rozdziale świąt. Nie przejmuj się komentarzami... znaczy miło je czytać, ale są rzeczy po prostu ważniejsze. :)
UsuńJa ci wierzę, to nie była zagadka wielkiego kalibru, po prostu... to był pierwszy pomysł na jaki wpadłam po napisaniu pierwszego rozdziału, trzymam się tego. Do następnego!
Jestem kompletnie zaskoczona tym rozdziałem i sama nie wiem co napisać. Może pierwsze, od czego zacznę, to że rozdział jest długi i wiele się w nim dzieje. Nawet bardzo wiele.
OdpowiedzUsuńMrs Black napisała, że podobała jej się sceneria, jaką stworzyłaś w tym rozdziale, i muszę przyznać jej rację. Kiedy czytałam, jak Fred i George coś wyrabiają, od razu miałam uśmiech na buzi. Uwielbiam o nich czytać, a Tobie wyszło to świetnie. Liczę na więcej takich momentów. Uciekający przez stół gnom, rzucanie śnieżkami, karcący krzyk Molly... Niby takie małe gesty, a jak wiele radości dają. :) Szczególnie spodobała mi się też scena z Lupienem, Tonks i małym Tedem, świetnie napisana. Ach, zdziwiłabym się, jakby Snape nie zniszczył tej bombki... Cóż za kontrast - on czarną, a Hermiona białą. Kocham czytać ich przekomarzanki, zawsze poprawiam sobie nimi humor.
I teraz najważniejsza część rozdziału Cassie-Ginny. Kiedyś przewinęła mi się jakaś myśl, że może Cassie to Ginny, ale jakoś zawsze uważałam, że to tylko moja wyobraźnia wariuje; tym razem miała rację. :o Jedyne, nad czym się zastanawiam, to czemu Weasley musiała się przemienić w kogoś innego, jaki miała w tym cel i kto w ogóle wymyślił ten cały "plan"? Podejrzewam, że Dumbledore.... Hermionie pewnie będzie teraz trudno; zresztą, zdziwiłabym się, gdyby nie było. Wszyscy ukrywali przed nią przemianę Ginny w Cassie - najlepsza przyjaciółka ją okłamywała - jaki jest w tym wszystkim cel? Och, dodawaj prędko kolejny rozdział! xD
M.
No trochę akcji jest, nie można zaprzeczyć. :)
UsuńMnie też ten kontrast wydaje się na miejscu. Czarna i biała. Gdyby była czerwień u Hermiony, a zieleń u Severusa, to byłoby takie spodziewane. Zwłaszcza, że kto inny mógł już zająć te kolory...
Musisz wierzyć swojej intuicji, M. Najwyraźniej czasami działa. A jak nie działa to masz w końcu patelnie, która jest zawsze gotowa. Sprawdziłam.
Do następnego. :)
No i się doczekałam:D Wystarczyło kliknąć "Nowszy post" :d
OdpowiedzUsuń"Ale tylko tam będziesz dla mnie nauczycielem." - Uwielbiam ich razem. Oh, przez cały ten fragment miałam ciaarki! Aż do wejścia Harrego xd
"(..)jak zabierali Aragogowi przez tydzień wieprzowinę... "- przy tych dwóch nic mnie już nie zaskoczy;d
Oh, Molly! Ona też wie swoje:D I tak, niech Ci będzie, jeśli chodzi tylko o zwykłą troskę i zaniepokojenie o bezpieczeństwo Hermiony;d
Mały Teedy! <3
BLAISE I CASSIE! - ojaniemogętakbardzosięcieszę <3
Chociaż.. to dziwne, że ich zaprosili, bo co z Draco?;d Chociaż kto Albusa wie, co on tam sobie myśli.;d
Mnie też się podoba pomysł z bombkami.. zapragnęłam nagle świąt;D
"Też mam krzyknąć pana imię, żeby było panu miło?" -oh, a nie nazwisko?
Granger! Snape! Granger! Snape! - ale byłby ubaw;D
To nie sprawiedliwe. Nie lubię takich zwrotów akcji. I chce mi się płakać. Jak to Ginny może nie wrócić? Co to za misja.. ;_;
Ale pocieszam się opisem tych prezentów, nanana to już niedługo.
"Ona chciała go pocałować, ale bała się, że będzie żałował? Co za brednie. " - to nic, że wyrywam to z kontekstu;d taka zaleta psychofanki Sevmione <3
"Coś ty jej zrobił?! " - no tak, Ronald. Ugh,hmnpf.
Czekaj, czekaj.. tak sobie czytam i..
COOOOOOOOO?!
CASSIE TO GINNY?!
dfwhujikolfgtrbyujik8uj6yh5gt4rfedceefvgbhnjmukjynhtbgrvfaderftghy67hj6j.
Ale czemu? Dlaczego.. co jej dała zamiana w Cassie?
Nie rozumiem.. skoro były i tak blisko we dwie, po co ta przemiana? I który "mądry" to wymyślił? ;d
Oh, kurde. SZOK.
szoooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooook.;D
Chryste, jak ja kocham twoje komentarze. Po prostu na nich płaczę i jeszcze jakiś twój tekst wykorzystam do opowiadania, żeby trochę dosypać mu humoru (bo aktualnie jestem z humorem w opowiadaniu na minusie).
UsuńGdybym powiedziała, kto to wymyślił... to byłoby wszystko pozamiatane. Cieszę się, że o to zapytałaś, bo nie mogę Ci odpowiedzieć.
Mam wrażenie, że chyba Cię trochę zawiodę tymi prezentami, bo one będą trochę w sensie metaforycznym... no nieważne, może coś jeszcze poprawię. Do następnego.
Założyłam sobie, że skomentuje jutro rano ostatni rozdział jaki dodałas, po prostu mam lenia i nie chciało mi się komentować poszczególnych postów... Ale musiałam!
OdpowiedzUsuńNie mówiłam, że Cassie to Ginny? Mówiłam! Ha! Tylko nie rozumiem dlaczego, co to jej dalo, no ...