sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział ósmy


— Cześć, Hermiono — podskoczyła, gdy za plecami wyrwał ją ze skupienia głos Neville’a.
— O, Neville, cześć… siadaj, co będziesz tak stał — zachęciła go, a on chętnie zajął krzesło obok. Dopiero, kiedy usiadł, zobaczyła jego poharataną twarz.
— Wielkie nieba, co ci się stało? — przybliżyła się, aby obejrzeć rany na obu policzkach, ale szybko się cofnęła, gdy chłopak zaczął się dziko rumienić.
— Od początku wojny pomagam profesor Sprout, co zresztą wiesz,  jesteś w Zakonie, ale — od razu uśmiechnął się szczęśliwie, gdy opowiadał Hermionie, a zaróżowione policzki były już tylko i wyłącznie spowodowane dumą — teraz, gdy jest po wszystkim; Sprout zgodziła się, abym mógł pomagać jej w cieplarni po lekcjach.
— Neville, to cudownie! — naprawdę ucieszyła się. — Od pierwszych zajęć zielarstwa wiedziałam, że tak to się skończy.
— Tak, tak, jesteś nieomylna, Hermiono — gdy odwróciła wzrok, chłopak przewrócił oczami, ale w tym nie było grama złośliwości. — Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy. Odkąd się urodziłem, myślałem, że będę we wszystkim najgorszy.
Posmutniał na krótką chwilę, wspominając złośliwe słowa swojej babci, ale już po sekundzie wrócił mu wigor.
— Tak w ogóle to, co robisz w bibliotece… w sobotę… przed książkami? Nawet, jak na ciebie to dziwne, jest ledwo ósma.
— Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć — powiedziała ponuro, ale on tylko pokiwał głową. Od zawsze był wyrozumiały; no poza tym głupim incydentem w pierwszej klasie, kiedy pierwszy i ostatni raz jej się sprzeciwił, a Hermiona go spetryfikowała. Do teraz miała wyrzuty sumienia, zaatakować Neville'a!
— Rozumiem, ale jakbyś miała jakiś… problem, możesz się do mnie zwrócić — spojrzał na nią ciepło, a jego zielone oczy, jak zawsze były wypełnione dobrymi intencjami. — Jesteśmy w końcu przyjaciółmi, prawda?
— Oczywiście, że tak — Hermiona posłała mu promienny uśmiech, ale zgasł, gdy sobie przypomniała, że tak naprawdę nie wie, co on tu robi. — A ty, czemu nie jesteś w łóżku?
— Szóstoklasiści wczoraj trochę poturbowali wnykopieńki i muszę do nich zaglądać, co osiem godzin — jak można je potraktować Diffindo? — Neville pokręcił ze smutkiem głową, najwyraźniej zapominając się pożegnać, bo już wyszedł z biblioteki, mamrocząc coś pod nosem —zapewne dalej o swoich roślinkach.
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, uradowana, że jeden z jej przyjaciół od jakiegoś czasu — w końcu! — naprawdę jest szczęśliwy i całkowicie się spełnia. Nie mówiąc już o jego dziewczynie, którą tak dobrze ukrywa — jednak  nietrudno zauważyć jego wypieki, które dostaje, gdy tylko Krukonka do niego mrugnie podczas posiłków.
Nie lubiła jej, ale co to zmienia skoro Neville w końcu znalazł pokrewną duszę? Dla Hermiony to pochodzenie już nie miało znaczenie, w końcu jak sam Neville powiedział — byli przyjaciółmi, a to do czegoś zobowiązuje.
Przez chwilę zastanawiała się, jakby jej przyjaciele zareagowali, gdyby związała się z kimś kogo nie lubili — lub, co gorsza — nienawidzili. Ale odsunęła od siebie te myśli, w końcu żaden Ślizgon jej się nie podobał.
Wzdrygnęła się na samą myśl.
Wyszła w końcu z biblioteki na obiad — dopiero w te pare godzin uporała się z całym nawałem prac domowych. Zeszła zamyślona do Wielkiej Sali, gdzie niektórzy już pewnie kończyli posiłek.
 Dziwny tydzień — pełen ciężkiej pracy. Od dziewiątej do siedemnastej lekcje, obiadokolacja, szybkie odrabianie lekcji, kolacja, cztery godziny (a czasem i więcej) dodatkowych lekcji z Malfoy’em i Snapem i, nareszcie, upragniony sen. Czasami nie zdążyła się przebrać, bo gdy tylko jej głowa znalazła się na poduszce, morzył ją sen.
Zabini  nie irytował jej tak, jak dotychczas, był chodzącą wyrozumiałością w trakcie, kiedy ona przypominała tykającą bombę. Blaise pomagał nawet bardziej od Rona i Harry’ego, którzy nie zdawali sobie z niczego sprawy. Ślizgon niby też nic nie wiedział, jak uparcie udawał, ale zdawała sobie sprawę, że Malfoy maczał w tym palce. Ale nie zamierzała narażać się Snape’owi i mówić swoim przyjaciołom o jej tajemnych lekcjach. Tak nawet było jej bardziej na rękę. Ale to dlatego, że nie widziała tych podejrzliwych spojrzeń Rona, czy zamyślonego wzroku Harry’ego, gdy tylko widzieli jej zmęczoną twarz i drgające ze zmęczenia dłonie.
Wszystkie myśli zajęły jej całą drogę i gdy zorientowała się, już siedziała pomiędzy Harrym i Nevillem, który pierwszy się do niej odezwał:
— Marnie wyglądasz, Hermiono. Dopiero wyszłaś z biblioteki? —zapytał Longbottom, troskliwie. Ku jej ogromnemu szczęściu, na chwilę przestał jeść, żeby się do niej odezwać — w przeciwieństwie do Rona.
— Byfaś w bhibliotece? — tłuczone ziemniaki wypadły z jego ust prosto na stół, a ona jęknęła z obrzydzenia i czekała, aż Ginny zwróci mu uwagę głosem, który był podobny do tego Pani Weasley. Ale po chwili zrozumiała, że czeka na nic, bo Ginny wciąż nie było.
Nie dawała znaku życia od miesiąca.
Spuściła smętnie głowę, ignorując pytający wyraz twarzy Rona i wzięła się za swoją porcję, która w ogóle jej nie wchodziła. Harry przyglądał się jej w skupieniu, ale nic nie powiedział, tylko pokazał Ronowi, aby dał jej dzisiaj spokój. To nie był czas na kłótnie, bo Potter domyślał się, o czym właśnie myśli przyjaciółka — pomyślał o tym samym.
Harry już nie tęsknił za Ginny; on usychał z tęsknoty. Oczywiście, nie okazywał tego w nadzwyczajny sposób — Ron by go zabił.
Najpierw z nią zrywasz, a teraz gadasz jak dureń, stary, odpuść ją sobie; wyimaginowane słowa jego przyjaciela utkwiły mu w głowie jak mantra. Musi przestać.
Szatynka tymczasem nie tknęła niczego, poza łykiem ciepłej herbaty, którą zawsze zaczynała lubić, gdy na dworze pojawiały się pierwsze oznaki zimy. Był listopad, ale mróz tym razem odwiedził ich o kilka tygodni wcześniej.
Skrzywiła się, gdy przypomniała sobie o liściku, który dostała w bibliotece od Malfoya przed samym wyjściem na obiad. Snape ich wzywa. Co prawda, nie tak tą sobotę sobie wyobrażała, ale co ma powiedzieć? Sorry, Snape, mam plany i będę się obijać? To nie w jej stylu — sama w końcu się zgodziła na ten projekt.
Westchnęła i wstała ze swojego miejsca…
— Gdzie idziesz? — zapytał Harry, był zdziwiony i zarazem zagniewany. Przyszła zaledwie dwie minuty temu! — Nie posiedzisz z nami?
— Przepraszam, ale nie mogę… muszę… — trudno jej było cokolwiek wykrztusić, gdy Neville patrzył prosto w jej oczy z takim, jakimś dziwnym zrozumieniem.
— Co musisz?
— Umówiłam się — palnęła, a zaraz potem zaczerwieniła. Co jej przyszło do głowy, żeby to powiedzieć?
Ron i Harry popatrzyli po sobie, choć myślała, że odzyskanie rozumu zajmie im dłużej.
— Eee… — zaczął Harry, w ten swój harry’owaty sposób — no to miłego dnia.
— No — mruknął Ron, chyba trochę zażenowany. Był zaczerwieniony po koniuszki uszu, a wzrok miał wbity w swoje dłonie.
Wzruszyła ramionami i poszła dalej, uparcie ignorując blondyna z drugiego końca Sali, którego oczy śmiały się. Jęknęła, gdy w połowie drogi do lochów dogonił ją.
— Co im powiedziałaś?
— To nie twoja sprawa — odparła jadowicie.
— Ktoś tu skłamał — już chciała się oburzyć, ale: — rumieniec cię zdradza.
Pokręciła ze zrezygnowaniem głową nad swoją i Malfoya — a już jego w szczególności — głupotą. Poczłapali się do gabinetu Mistrza Eliksirów.
Hermiona ze zgorszeniem przypomniała sobie incydent z poniedziałku, w którym mieli zacząć ten projekt. Szatynka w podnieceniu zastanawiała się, co będą robić i od czego zaczną, aż w połowie drogi, gdzieś na trzecim piętrze, zorientowała się, że nie wie, gdzie jest gabinet Profesora Snape’a. Na horyzoncie nie widziała żywej duszy — obiadokolacja trwała w najlepsze, a ona postanowiła sobie ją odpuścić, a przecież Harry mógłby jej pomóc; profesor Snape dawał mu kiedyś lekcje oklumencji.
W końcu natrafiła na jednego z duchów, którego imienia nie pamiętała (portrety nie chciały jej udzielić takich informacji, jak miejsce zamieszkania jednego z profesorów), ale duszek życzliwie zaprowadził ją pod same drzwi. Co i tak nic nie pomogło, bo spóźniła się piętnaście minut. Snape żadnych tłumaczeń nie przyjmował do wiadomości, a Malfoy miał zabawę nie z tej ziemi.
Wzdrygnęła się na samo wspomnienie — naprawdę bała się wtedy o własne życie. Dopiero śmiejący się Malfoy upewnił ją w przekonaniu, że profesor nie urwie jej głowy. Co najwyżej pękną jej bębenki, ale będzie żyć.
— Nie martw się, Granger. Już w żadną sobotę nas do siebie nie ściągnie; teraz chciał nas sprawdzić — powiedział nagle Malfoy, jakby sądził, że to właśnie zaprząta jej umysł. Mimo to, podjęła temat.
— Sprawdzić? — zapytała.
— Czy faktycznie nam zależy na tych zajęciach.
Dziewczyna pokiwała głową, chociaż przeklinała swoje myśli, że znalazła w zachowaniu Snape'a pewną logikę — faktycznie nie uśmiechało jej się kolejne cztery godzin spędzić z tą dwójką, ale nie będzie narzekać, sama się o to prosiła. Chciała się uczyć.
Duża, a nawet znaczna większość uczniów nie rozumiała tego. Nauka? — a co to i z czym to się je? Przecież cały magiczny świat był fascynujący i bolało ją, że ktoś, kto od początku zdawał sobie sprawę ze swojego pochodzenia, po prostu nie docenia, co posiada i jak pokaźną wiedzę ma od początku swojego istnienia. Ona tego nie miała i chciała swoje zaległości nadrobić.
Chociaż po siedmiu latach w tym świecie czuła się jeszcze głupsza, niż na początku. Wiedziała wiele, o tak, ale wciąż pojawiało się wiele pytań, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi. To ją nurtowało i motywowało do dalszych poszukiwań.
Hermiona podziękowała samej sobie, że właśnie tonęła w grubym, workowatym swetrze, bo gdy zeszli do lochów; Snape ich nie powitał gorącą czekoladą. Było chłodno, a od wykafelkowanej podłogi bił, siekający jej stopy, mróz.
Stanęli przed drzwiami.
Draco uniósł dłoń, aby zapukać do środka, ale zanim dotknął drewnianych drzwi, one same nieznacznie się uchyliły. Mieli wejść.
— Szybko — warknął Snape.
Gdy tylko weszli, drzwi za ich plecami zamknęły się na niewidzialny klucz. Spojrzała błyskawicznie na nauczyciela, ale nawet nie zauważyła, żeby trzymał w ręku różdżkę.
— Potrzebujemy dzisiaj panaceum na wszelkie trucizny…
— My?
Rzucił jej to ponure spojrzenie, które zazwyczaj dostaje Harry'ego na eliksirach, ale przez tydzień była zdolna się przyzwyczaić do jego... nietypowego okazywania negatywnych emocji.
Nie spuszczała z niego wzroku i była to bardzo nierówna walka na spojrzenia, bo on miał w tym lata praktyki. Draco przyglądał im się z zaciekawieniem, myśląc, że ta dwójka jest o wiele ciekawsza, niż eliksiry i jeszcze trochę popatrzy na to widowisko, zanim wspomni o swojej obecności.
— Zakon, Granger — Malfoy widział w Hermionie ledwo wyczuwalny lęk, bo najwyraźniej ona też zauważyła drgającą wargę Snape’a, który właśnie marzył o skróceniu jej żywota.
— Jak to? — znowu zapytała, co było jednoznaczne z samobójstwem.
Mistrz Eliksirów już się szykował, aby ryknąć ze złości, ale właśnie drzwi otworzyły się i weszła roześmiana, od ucha do ucha, Minerwa McGonnagall.
Malfoy wzniósł oczy ku niebu, pytając się niewerbalnie Merlina, czy Snape dzisiaj umrze ze wściekłości. Jak na razie trzymał się dzielnie, ale Opiekunka Gryfon otwierała już usta.
— Draco, Hermiona — przywitała się skinieniem głowy i zwróciła się do Snape’a. — Severusie, wiesz co jest dzisiaj, prawda?
— Nie mam na to teraz czasu — mruknął posępnie, chyba wiedząc, że to opiekunki Gryffindoru nie zniechęci.
— Co mnie to interesuje? Zakład to zakład, mój drogi — ostatnie słowo zaświergotała z dostrzegalną ironią, co przyprawiło całą trójkę o krzywy grymas.
Gryfonka i Ślizgon spojrzeli na siebie znacząco, chłonąc każde słowo. Oboje profesorów zdawało się zapomnieć, że dalej w ich towarzystwie jest dwójka uczniów.
Snape warknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale posłusznie poszedł do jakiegoś pokoju, możliwe, że to był jego prywatny salon albo sypialnia — Hermiona nie mogła tego stwierdzić, dostali kategoryczny zakaz wchodzenia, przez którekolwiek drzwi, odejmując magazynek na składniki. A po tak długim monologu, jaki dostali, odechciało jej się nawet próbować. Nie żeby w ogóle miała to w planach ( po Hogwarcie krążyły legendy o prywatnej biblioteczce Snape'a! ).
— Gryfoni wygrali w ostatnim meczu — oznajmiła, puszczając im oczko w chwili, kiedy Mistrz Eliksirów wrócił do gabinetu.
— Idź pij i nigdy nie wracaj — spojrzał na profesorkę Transmutacji z niechęcią i podał jej jakiś pakunek, zawinięty w szary papier.
— Jak pięknie zapakowane, nie trzeba było — powiedziała wrednie, odbierając prostokątną paczkę. — Nie zatrułeś, prawda?
— Gdybym chciał cię otruć, zrobiłbym to już pierwszego dnia, odkąd postawiłem nogę w tej szkole. Już wtedy byłaś wkurzająca.
— Wiem, ciągle mi to mówisz — odparła teatralnie rozczulona.
Pożegnała się z całą trójką i wyszła z prywatnych kwater Mistrza Eliksirów, który był już kompletnie wytrącony z równowagi. Miał zaciśnięte usta w wąską kreskę, a każde jego ruchy powodowały huk, jak zamykanie drzwi, szafki, czy czegokolwiek.
— …profesorze? — mruknął Draco, spoglądając ukradkiem na Hermionę, która dalej była zszokowana teatrem, jaki urządziła surowa Minerwa McGonnagall... ta McGonnagall!
Niby czasami w Norze widziała ją w akcji, gdzie byli sami członkowie Zakonu i mogła pokazać pełną twarz, ale… no cóż… z bliska wydawało jej się to jeszcze ciekawsze. Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową, żeby wybudzić się z tego dziwnego snu, ale nic się nie wydarzyło. Snape dalej łypał na nich jak opętany.
— Bierzcie się za antidota — to już nie była prośba, a rozkaz. Hermiona ostatnią siłą woli postanowiła się nie buntować. Był nauczycielem, ale to nie znaczy, że może się, na każdym wyżywać. We wcześniejszych latach było to do zniesienia, ale z roku na rok robił się coraz bardziej cyniczny!
— Nie lepszy będzie zwykły bezoar? — zapytała wysoko unosząc głowę, pokazując, że wcale się go nie boi.
— NIE! — ryknął, ucinając temat.
— Dlaczego?
Zabawne było patrzeć, jak prawa ręka Snape’a niebezpiecznie zaciska się w kieszeni, zapewne na różdżce, ale to jednocześnie przeraziło Dracona.
— Granger, pójdziesz po składniki? — zapytał Draco, jak najbardziej swobodnie, stając przed nią i jednocześnie zagracając Severusowi drogę do niej. Był żywą tarczą.
— Proszę — dodał, co było wyrazem najprawdziwszej rozpaczy, nigdy ją o nic nie prosił, nawet o ten felerny projekt.
Spojrzała na niego podejrzliwie, odgarniając zbłąkany, kasztanowy kosmyk z twarzy i przymrużyła oczy. Po krótkiej chwili jednak poszła do osobnego pomieszczenia z ingerencjami. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Draco miał ochotę urwać swojemu ojcowi chrzestnemu głowę.
— Zwariowałeś?! — wyszeptał, ale jego głos miał większą siłę miażdżenia niżeliby krzyczał.
— O co ci chodzi? — zapytał normalnie i odwracając się do niego plecami, poszedł do swojego gabinetu.
— O to, że chciałeś na nią podnieść różdżkę! NA GRANGER! Przeliterować ci to?! Ona nie jest wrogiem, ty dostajesz jakiejś paranoi. Od zawsze lubiła się wymądrzać, przywykłeś do tego, uczysz ją siedem lat, ale ona teraz tylko cię zapytała o cholerny kamień do… — Jego gabinet był wyciszony, więc mógł krzyczeć do woli.
— Skończyłeś? — parsknął, szukając na jednym z regałów jakiejś książki.
— Ciebie to bawi?


 Jasne, że go to bawiło. Dupek… Ciekawe, co by się stało, gdyby jednak Draco go nie powstrzymał — piekliła się Hermiona, ale na jej twarzy błąkał się uśmiech na to wspomnienie.
— Muszę zabić Dracona, gdyby Snape by cię wtedy czymś przeklął, pewnie zamknęłabyś się na dobre — warknął narrator, czyli ja.


— Próbujesz mi wygłosić reprymendę, chociaż dobrze wiesz, że nic tym nie wskórasz. Mówiłem tobie, Dumbledorowi, że nie jestem w stanie prowadzić dodatkowych zajęć — spojrzał na Dracona, wyraźnie go oceniając. — Wystarczy jedno twoje słowo, a ta cała farsa się skończy, Draco. Nie jesteście przy mnie bezpieczni.
Blondyn na chwilę znieruchomiał, ale nic nie powiedział na tą nagłą szczerość. W normalnych okolicznościach nigdy, by się do czegoś podobnego nie przyznał. Spojrzał odruchowo na drzwi, za którymi zapewne Hermiona już pracowała pełną parą.
Hermiona, Hermiona, Hermiona.
— Nie.
— Słucham? — Snape uniósł brew w kpiącym geście, jakby tego właśnie się spodziewał.
— Nie zrezygnuję z tych zajęć.
Malfoy wyszedł z gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi. Przystanął przy swoim kociołku, gdzie obok leżała instrukcja, pisana z kaligraficzną starannością.
Spojrzał na szatynkę, która nie zawracała sobie głowy niczym dookoła. Związała włosy w ciasnego koka, który średnio dodawał jej urodzie, ale przynajmniej żaden włos nie miał prawa dostać się do eliksiru. Każdy jej ruch był starannie dopracowany, a przynajmniej nie wyglądała, jak Potter bez pomocy Księcia Półkrwi, który, swoją drogą, właśnie wrócił do laboratorium i również zaczął w ciszy tworzyć własną, nieznaną im z nazwy, miksturę.
Draco uśmiechnął się pod nosem, Severus był czasami taki przewidywalny, a czasami nie wiadomo, czy zacznie się wściekać, czy w ogóle nic nie powie, ukazując jaki to on jest obojętny na cały świat. Zazwyczaj się jednak wściekał.
— Profesorze, skończyłam bazę — powiedziała Hermiona, Malfoy zerknął na nią, miała dziwnie zachrypnięty głos — pisze, że mam się spytać, czy jest dobra.
Snape bez słowa podszedł do kociołka i prawie niezauważalnie kiwnął głową, najwyraźniej nie miał się do czego przyczepić.
— Przy dodawaniu łzy feniksa zmniejsz ogień do minimum.
Hermiona kiwnęła głową, ale nic więcej nie powiedziała. A Draco musiał wiedzieć.
— Muszę na chwilę wyjść… — rzucił w stronę Snape’a.
— Nie możesz zostawić eliksiru bez nadzoru, a ani ja, ani Panna Granger, nie mamy na to czasu — prawie krzyknął znad swojego kociołka, a jego ręka, która właśnie kroiła szczurzy ogon, niebezpiecznie zadrgała.
Draco zachichotał cicho, a Hermiona spojrzała na niego, jakby miała do czynienia z szaleńcem. Co z tego, że mógłby zaczarować eliksir i go zabezpieczyć, skoro ktoś tu czuje się winny i nie chce zostać sam na sam z pewną dziewczyną o kasztanowych lokach.
Spędzili pięć i pół godziny na robieniu swoich eliksirów, z czego te pół godziny zajęło im przelewanie mikstur do odpowiednich fiolek, aby nie uronić ani kropli.
— Profesorze, co to była za odtrutka, nigdzie o niej nie czytałam — zagadnęła, uśmiechając się nieśmiało do samej siebie, zadowolona, że dała radę stworzyć coś tak piekielnie trudnego.
— Bo to mój wynalazek, Granger — odpowiedział i widząc, że już się jej otwierają usta, dokończył. — To, co teraz stworzyłaś jest zaledwie bazą do prawidłowego eliksiru na wszystkie możliwe odtrutki, jakie znam. A znam wszystkie jakie dotąd istnieją. Te, które zostały stworzone w czasie starożytnej Grecji, czy też Rzymie, również.
— A Mezopotamia? To w tamtym regionie najbardziej rozwinęła się sztuka Alchemii, a każdy składnik był tam na wyciągnięcie ręki.
Draco przysłuchiwał im się, chociaż udawał, że dalej sprząta swoje stanowisko. Omal nie zachłysnął się powietrzem, gdy usłyszał jego głos.
— Tak… — zaczął rozbawiony.

— Dobrze słyszeliście, Snape był rozbawiony. Hermiona dokonała cudu — powtórzył narrator, uśmiechając się zjadliwie.
— Daj spokój — warknęła szatynka — czuł się winny, tylko dlatego rozmawiał ze mną, jak z człowiekiem na swoim poziomie…
— Wiem, wiem.

— Sumerowie stworzyli bazę, na której opiera się teraz cała Alchemia i Eliksiry. Chociaż przed Sumerami zapewne też był ktoś, kto tą wiedzę musiał im przekazać.
— Jak to? Kiedy wynaleźli pismo klinowe i zaczęli się nim ściśle posługiwać, zapisując, każdy najdrobniejszy przełom, wyraźnie zagarnęli wszystkie zasługi dla siebie.
— Owszem, ale jeśli miałabyś predyspozycję do bycia Mistrzem Eliksirów, a w to wątpię, mogłabyś zdobyć taki tytuł i odbyć staż u jednego z Mistrzów, który nauczyłby cię, co jest oczywiste o tej dziedzinie. Zdobycie tytułu nie jest dla samego zdobycia, do tego jest przekładana wiedza, jaką tylko sam Mistrz Eliksirów może się posługiwać.
— Dlaczego uważa pan, że nie mogłabym być Mistrzynią Eliksirów? —zapytała, zaciskając usta.
— Aby przejść staż trzeba pracy… — zaczął sucho, a po poprzednim, w miarę, jak na niego, normalnym tonie, nie było już ani śladu.
— O, Pan uważa, że nie jestem w stanie zapracować sobie na ten tytuł, bo co — bo niby nie mam predyspozycji, nie jestem zahartowana i nie wiem, co to ciężka praca, tak?
— Tak, dokładnie tak uważam — odparł i nic sobie nie robiąc z jej bojowego nastawienia, uniósł różdżkę i otworzył nią drzwi. — Do, niestety, widzenia.
Draco i Hermiona zostali wypchnięci przez magiczną siłę i znaleźli się z powrotem na korytarzu w lochach, gdzie bez oparów z kociołka było bardzo zimno. Jednak nawet to Granger nie ostudziło:
— Co za bezczelny ignorant! — warknęła, podnosząc się z ziemi. — Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że mógł coś takiego powiedzieć!
Mówiła pod nosem, a gdy Malfoy odezwał się, drgnęła zaskoczona.
— Granger, czy ty jesteś walnięta? Snape właśnie rozmawiał z tobą jak z równym sobie, a ty się przejmujesz, że cię obraził? Robił to nieraz i pewnie…
W końcu machnął ręką, bo równie dobrze mógłby to mówić sklątce tylnowybuchowej. Ona nie zrozumie — może i jest inteligentna, ale nie mądra, dalej za mało doświadczona i przede wszystkim — niewinna, aby zrozumieć.
— Co chciałeś powiedzieć? — zapytała już normalnie, rozpuszczając swoje kasztanowe włosy z ciasnego koka.
— Nic, po prostu się dziwię, że nazywają cię najinteligentniejszą czarownicą od czasów Roveny Ravenclow, a nie możesz dostrzec, że Snape… że… nie, to i tak nie ma znaczenia.
— Malfoy, dokończ — poprosiła, co brzmiało jak rozkaz, ale blondyn to przemilczał, bo w ułamku sekundy Gryfonka potrafiła być bardzo przekonywująca.
— Snape nie jest taki, jak go inni postrzegają, Granger.
— Przecież o tym wiem, ale to nie znaczy, że ma mnie obrażać… — odparła łagodniej i spuściła wzrok. — Może i zaczął... zachowywać się cynicznie, nawet jak na siebie przez ostatni czas, ale pokładanie mu się do wyżycia jakoś nie specjalnie mnie zadowala… przykro mi.
Odeszła przyspieszonym krokiem, nie dając po sobie poznać, że jest speszona. Poszła prosto na kolację, gdzie zapewne czekali na nią przyjaciele, gdzie pewnie nie będzie mogła się nikomu wyżalić, jak bardzo nienawidzi Snape’a i Malfoya. A Harry i Ron znowu zaczną rozmawiać o czymś błahym, co nieskutecznie zaprzątać będzie jej umysł i wcale nie skończy myśleć, jak bardzo żałuje swojej decyzji o projekcie z eliksirów. Po tych sześciu dniach na pewien moment zabraknie jej chęci do życia.
Malfoy miał wrażenie, że czas na moment się zatrzymał, a oddalająca się sylwetka Hermiony idzie w nieskończoność. Zebrała się w nim pewna doza radości, ale tylko przez chwilę był ją w stanie uchwycić — ale jedno wiedział na pewno — to nie miał być spokojny rok.



24 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Chryste, Salvio, zapewniłaś mi mocne trzepnięcie emocjami. Po pierwsze - długo wyczekiwana przeze mnie wspólna lekcja Draco i Hermiony. Co prawda nie wiem po co jest tam Snape, no ale dobrze, niech tak będzie, jednak nadaje klimatu opowiadaniu. Chociaż i tak jak kocham Draco miłością wieczną, i nic tego nie zmieni.
      Na początku chciałam wypisywać każde zdanie z tego rozdziału, które mi się podobało, tak nadzwyczajnie, czyli miało taką iskierkę magii w sobie. Po przeczytaniu połowy rozdziału swierdziłam, że zajęłoby to zbyt dużo miejsca... Więc z miejsca mówię: rozdział niesamowicie czarujący, magiczny, wspaniały, misia misia. I on na prawdę ma 10 stron? Przeczytałam go tak szybko, że aż tego nie zauważyłam. A i tak w trakcie czytania zrobiłam trzy zadania z matematyki, czemu nie. To już uzależnienie.
      Podoba mi się początek. Taki zwykły dzień, spotkanie z Nevillem bardzo ładnie, płynnie opisane. Świetnie, że Neville w razie czego służy pomocą; takich przyjacieli w dzisiejszych czasach mało. Ron, jedzże normalnie... Chociaż ja dzisiaj pizzę jadłam tak samo. XD Podobał mi się fragment, chyba najbardziej, w którym Hermiona myśli, że Ginny zaraz zwróci bratu uwagę, ale jej tam nie ma - nostalgiczne, spodobało mi się.
      Poza tym na zajęciach działo się! McGonagall zakładająca się ze Snapem? Tego jeszcze nie było, aż przetarłam oczy ze zdumienia. Poza tym jak Draco obronił Hermione przed wściekłym Snapem... Niech tylko mi ktoś spróbuje wmówić, że to nie dramione, to zabije. C: Bardzo ładnie wpasowałaś wstawki z dialogiem Hermiony i narratora - świetnie komponują się w całość. I jest dużo opisów, i to jakich przyjemnych! Jeju, tylko Cię komplementuję, w kolejnym ponarzekam, dla odmiany. Ehe, już to sobie wyobrażam.
      Boże, kobieto, aleś Ty niecierpliwa. Dzieło wymaga czasu.
      XD
      Czekam na kolejny!

      M.

      Usuń
    2. Po pierwsze: gdzie ty tu masz emocje? Pytam poważnie, czytałam go, podpierając się ręką o blat, jeszcze brakowało żebym zasnęła. Tak, to już oficjalny wstęp - po ośmiu rozdziałach - opowiadania, jest, wstęp zakończony, teraz rozwinięcie, które będzie okropnie długi... Tak, Draco, Draco...
      Jaka magia, M., naoglądałaś się za dużo seriali, filmów, blogów bez cukru. :')
      Tak, Neville to prawdziwy przyjaciel i Gryfon od serca, ale Hermiona przecież nie skorzysta z jego propozycji, co do tego nie ma wątpliwości, prawda?
      Co ty masz z tą nostalgią, melancholią - ciesz się życiem, a nie smęcisz, jak stara katarynka. A co z Wlazłym? On szczęśliwy ze swoją piłką, bierz z niego przykład.
      Draco obronił Hermionę? Aaa... a to Ci chodzi, dopisałam to przed dodaniem rozdziału, ale chyba dobrze zrobiłam. A McGonnagall - tak smętnie ją w książce zrobili, też powinna mieć coś od życia, a nie... jeszcze do tego transmutacja, Chryste...
      Jak dzieło wymaga czasu to ja kończę swoją działalność!

      Usuń
    3. JA CI DAM STARĄ KATARYNKE, TY... TY... GOŁĄBKU!!!
      Za co kończysz działalność. Wiesz, że mój mózg o tej godzinie jest przegrzany, mi trzeba tłumaczyć wszystko w o l n o i spokojnie.
      XD

      Usuń
    4. Może dlatego kończę, że dodaje codziennie rozdziały?
      Świnia. :/

      Usuń
    5. Znasz inne pojęcie czasu.
      Kupa. :/

      Usuń
  2. Rozdział dłuższy niż zwykle, ale to naprawdę 10 stron? O.o Przeczytałam szybciutko, wydaje się mniej.
    Czytało się bardzo miło :3 Neville mi się tu podobał, był taki, no... no nie wiem jak to ująć, ale myślę, że wiesz o co chodzi XD
    Czo ten Severus taki bardziej zły niż zwykle? :v
    McGongall zakładająca się ze Snape'm? Genialny pomysł xD Czytałam ten fragment z uśmiechem.
    Dobra, nie umiem pisać komentarzy, ani trochę ;-;
    Czekam na kolejny, Mrs Black

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziesięć, dziesięć! Więcej pewnie wyszło przez akapity. Tak, Neville, Złoty Facet, przyjaciel i tak dalej. Ciapowaty, ale...
      Severus zawsze jest zły. :o A McGonnagall to surowa nauczycielka, ale tylko w towarzystwie uczniów, przecież nie jest taka dla każdego. Jak ten fragment w Harrym Potterze, w Zakonie Feniksa: ,,Może ciasteczko, Potter?".

      Usuń
  3. Tez mi się wydawało jakby krócej. Tak szybko przeczytałam, ze aż sama sie zdziwiłam. :D Pewnie dlatego ze tak lekko i przyjemnie się czytało, zawsze lubiłam Neville'a, to prawdziwy gryfon, ogólnie rozdział ciekawy, ;D Zycze weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybko przeczytałaś? Myślałam, że zasnę, jak go sprawdzałam... :D
      Dziękuję za kochane słowa i ogólnie dziękuję za obecność. Również życzę weny i miłego wieczoru!

      Usuń
  4. Podobno przy przyjemnych rzeczach czas płynie szybcie - dlatego ten rozdział z pewnścią jest jednym z najprzyjemniejszych, jakie dotąd czytałam w całym życiu. Hm... Chyba zapałam sympatią do Sevmiome :)
    Śliczny szablon, bardzo i się podoba :)
    Pozdrowienia i weny,
    Dravelia
    Ps. Serdecznie zapraszam cię na http://www.hermiona-riddle-po-drugiej-stronie.blogspot.com
    Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś chociaż zajrzała...
    D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W całym życiu? Proszę bez przesadyzmu.

      Usuń
    2. Mogę polecić całkiem sporo opowiadań Sevmione jeśli zaczęłaś cenić ten paring. Ewentualnie zaprosić na moje własne ;-)
      mroczne-czesci-duszy.blogspot.com
      poinnejstronieczasu.blox.pl

      Usuń
  5. Bardzo ładny rozdział. Podoba mi się bardzo Severus i mam nadzieję, że jeszcze rozwiniesz jego charakter. Draco też bardzo mi się podoba jest opiekuńczy (jeśli mogę to tak nazwać)w stosunku do Hermiony.
    Longbottom moim zdaniem wcale nie jest rozciapany jest po prostu przyjacielski ale wiemy przecież, że w chwilach kiedy potrzeba staje się prawdziwym odważnym gryfonem.
    Ciąle zastanawia mnie zniknięcie Ginny ale mam nadzieję, że już wkrótce się dowiem. Lecę dalej

    OdpowiedzUsuń
  6. Oh, nołs. Zeżarło mi komentarz.
    Zacznij wreszcie karmić te pegazy, bo na razie żerują na moich słowach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje słowa muszą być większym rarytasem niż marchewka. To wyłącznie twoja wina! Trzeba było wstawiać od groma emotikonek, pegazy tego nie cierpią.

      Usuń
    2. czekaj, zaczne walic orty, ignorowac polskie znaki, to sie morze odczepiom. ;I

      Usuń
    3. Morze?... Raczej na pewno! Pegazy przepraszają skruszone. Ja też za nie przepraszam; mają ostatnio jakiś okres buntu.

      Usuń
    4. Albo głodówki.
      No nic, w Wordzie niestety komentarza nie mam, wiec trzeba będzie go napisać na nowo, jak dokończę pisać mój najdłuższy rozdział świata. (Prawie 5 tysięcy słów i walczę dalej!). To wrócę. (;

      Usuń
  7. Nie będę wypisywać błędów, bo poprzedni komentarz zjadły pegazy (smacznego) i drugi raz mi się nie chce ich wypisywać. Powiem tylko tyle: nie używaj blondynów, brunetek i szatynek zamiennie z imieniem bohaterki, bo z perspektywy czasu to jest dziwne, brzydkie i takie fe. Oczywiście, możesz używać jeśli są to jakieś postaci drugoplanowe, które nie będą odkrywać żadnej roli w opowiadaniu i są zaledwie statystami dla całego przedstawienia. Żeby czytelnikowi zbytnio w głowie nie pękło od nadmiaru imion. Opanuj myślnikologię, bo czasami ich nadużywasz, dlatego wychodzą Ci dziwne rzeczy. Zacytuję.
    gdyby związała się z kimś kogo nie lubili – lub, co gorsza – nienawidzili Albo wóz, albo przewóz. Albo myślniki, albo przecinki. nie lubili lub – co gorsza – nienawidzili , nie lubili lub, co gorsza, nienawidzili (tego nie jestem do końca pewna).
    Dobra, już uwag natury technicznej, powiedzmy, nie mam, bo wcześniej Ci już o innych rzeczach wspominałam. O tej nieszczęsnej tytulaturze z małej litery i o „panu oraz pani”, więc powtarzać się nie muszę. (;

    Przepraszam za wszelki błędy logiczne (za literówki też, bo piszę z tabletu, koszmarna klawiatura), ale te rozdziały przeczytałam daaawno temu i może mi się coś popierniczyć. Teraz jedynie pobieżnie przejrzałam, co było, żeby nie palnąć jakiegoś idiotyzmu albo nie pomylić opowiadań. (Co mi się czasem zdarza). Na razie nieszczęsna lekcja eliksirów dobiegła do końca i została zakończona efektownym wywaleniem guzdrających się uczniów z klasy. (Brawo, Snape, kolejny krok na drodze Jak Zostać Najgorszym Nauczycielem Wszechczasów). Potem mamy rozmowę Malfoya ze Snapem i pierwszy wspólnym trening przy tajemniczym projekcie. Fabuła jakoś nie pędzi w zastraszającym tempie, choć przy tych rozdziałach mam iluzoryczne poczucie, że jednak pędzi. Być może przez brak opisów miejsc, już się tego czepiałam, więc dzisiaj sobie daruję.

    Strasznie czuć, że charaktery poszczególnych postaci filtrujesz przez siebie. Szczególnie, jeśli chodzi o Hermionę i Snape’a, bo na razie oni wychodzą na czoło jako główni bohaterowie. Przynajmniej ja to tak odczytuje, chociaż w jednym momencie przebłysk Rona było widać. Wracając do tematu, bazujesz na cholerycznym temperamencie i później odrobinę, jak już kiedyś mówiłam, przerysowujesz reakcje. Na przyszłość – wystrzegaj się tego. Przy takich charakterach trochę mi trudno wymyślać jakiś rys psychologiczny postaci, bo przed moimi oczami zawsze przebija się ten kanonowy oryginał i trochę trudno mi się odróżnia Twojego Snape’a od oryginału. Akurat Mistrza Eliksirów (od kiedy odwykłam od ffów, to określenie mnie śmieszy) odczytywałam jako dość zdystansowanego, wrednego człowieka, który raczej woli trzymać wszystkie wspomnienia dla siebie, dlatego dziwi mnie taka, powiedzmy, postawa bezpośrednia postawa wobec Malfoya. Ich relacje wydawały się być bardziej oficjalne, z pewną granicą szacunku, jaką Malfoy by nie przekroczył, aczkolwiek to Twoje opowiadanie, więc budować sobie bohaterów możesz w dowolny sposób. (; U Ciebie Snape dziwnie okazuje się po tej traumie bycia podwójnym agentem, jakby nie do końca wiedział, czy chce być częścią świata zewnętrznego, czy raczej ma ochotę tę rzeczywistość kopnąć w tyłek. Nie mam zielonego pojęcia, co mu siedzi w głowie. Może w pewnym sensie spełnił swój obowiązek, Voldemort nie żyje, Harry’emu jakoś udało się z tego wszystkiego wykaraskać. Wyimaginowana obietnica chronienia Harry’ego jest już nieaktualna, a szpiegowanie dla Zakonu zakończyło się sukcesem, więc Snape czuje, że może się teraz spokojnie odsocjalizować i zamknąć w swoich przaśnych, familijnych lochach i straszyć wszystko dokoła. Wyczuwam kryzys osobowości. Dlatego, w pewnym sensie, dobrze, że Malfoy (jakkolwiek go nie lubię) wziął sobie do serca zdrowie psychiczne swojego wujka i postanowił coś z tym zrobić. (Ja bym raczej zapisała go na jakieś spotkania Anonimowej Grupy Byłych Śmierciożerców, gdzie przewodniczącym byłby Lucek M.).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hermiona do pomocy jest w pewnym stopniu dobrym strzałem, bo nie wyobrażam sobie kogoś innego, kto mógłby rzucić intelektualne wyzwanie Snape’owi. Czego przykładem jest chociażby ta rozmowa o Summerach. Z czysto akademickiej pozycji, odpowiedź Hermiony na stwierdzenie, że jakaś inna cywilizacja mogła im przekazać te umiejętności, jest dość naiwna. Jeśli napiszę sobie na kartce, że jestem alfą i omegą wszelkiego językoznawstwa, skonstruowałam telewizję, wszystkie sprzęty elektroniczne, a Polacy są prekursorem wszelkiej literatury i największymi odkrywcami wszechświata, i gdyby to gdzieś zakopała, a po wielu tysiącach lat znalazłaby to jakaś inna cywilizacja i jakimś cudem rozszyfrowała, to wiesz, mijałoby się to z prawdą o miliardy kilometrów i raczej większość osób podeszłaby do tego krytycznie. Ludzie kłamią, koniec akademickich rozważań.
      Widocznie intelektualne dyskursy podobają się Snape’owi, a Malfoy zdaje się być zachwycony nagłym zaangażowaniem wuja. I pewnie rozbiera go duma, bo jego pomysł na razie wypalił. Good job, Malfoy Junior.

      Co do Hermiony, na razie przeczuwa podstęp, ale widać, że uczęszczanie na tajne lekcje do pana S jej przypadło do gustu. Szczególnie buszowanie w zakazanych książkach. Co prawda, dalej wydaje mi się trochę zbyt… wojownicza, jaka na oryginał, jednak jest to Twoja interpretacja. (I, zgadzam się ze Snapem, na Mistrz Eliksirów Hermiona się nie nadaje ;p). Trochę jest mi przykro z powodu tego, że na razie odrobinę schodzi na plan ta przyjaźń z Ronem i Harrym, zaryzykuję stwierdzenie, że nawet trochę się rozpada. (Ach, nie lubię, jak mi to robią w ffach, bo przecież w HP wątek przyjaźni jest najładniej wyeksponowany). Czyli krótko mówiąc – niefajnie. (Po filmie Co robimy w ukryciu niefajnie wpisało się na dobre w mój słownik, swoją drogą polecam film, zachwycający <3). Przyjaźnie kończą się na sekretach i zdradach, a Hermiona wkracza w niezbyt przyjemny obszar skrytości. Taki skok w bok, jeszcze w towarzystwie Malfoya… Potem będzie miała wyrzuty sumienia, że chłopakom nic powiedziała (kogo obchodzi zakaz Snape’a), o ile już ich nie ma. Ginny pewnie wyczuwałby Hermionę i od razu wzięłaby ją na spytki, ale chłopcy widocznie się do tego nie kwapią. Albo szanują jej prywatność, albo zwyczajnie wolą nie wiedzieć, albo są zajęci. Albo wszystko na raz.

      (Dalej nie przekonują mnie te wstawki z przyszłości. Kłócenie się czterdziestoletniej Hermiony z narratorem zakrawa o parodię).

      Pojawił się też Neville, co mnie niezmiernie cieszy. Widać, że chłopak sobie potrafił ułożyć życie powojenne i nareszcie zajmie się swoją pasją do roślinek. <3

      Pozdrawiam i zostawiam Cię samą z tym moim bełkotem,
      Alathea

      Usuń
  8. .

    P. S. Wstawiam kropkę, bo nwm co napisać tu macz filsów!!! Pędzę dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Heh rozbawiony Snape to pewnie bezcenny widok ;)
    Zawsze zadziwia mnie to, że Hermiona tyle wie.
    Nie boi się mówić co myśli i za to ją lubię :)

    OdpowiedzUsuń